Tak – Polska, w której za pomoc w ukrywaniu Żydów groziła kara śmierci i w której nie istniała żadna oficjalna forma kolaboracji z nazistami, została przez „The Guardian” zestawiona z Holandią, w której nazistowski Narodowosocjalistyczny Ruch Holenderski liczył w 1943 roku ponad 100 tys. członków. Z Holandią, której obywatele służyli w jednostkach Waffen-SS i w której istniało tzw. holenderskie SS. Ramię w ramię z Niemcami walczyło też kilkuset Duńczyków, tworzących tzw. Frikorps Danmark – kolaboracyjną formację biorącą udział w walkach na froncie wschodnim. Można pomstować na ignorancję historyczną dziennikarzy „The Guardian” – nie można jednak ignorować faktu, że do dyskusji na takim poziomie zaprosiliśmy ich sami. Sposób przeprowadzenia nowelizacji ustawy o IPN, a także późniejsze próby jej obrony, w tym mówienie przez premiera Mateusza Morawieckiego o „żydowskich sprawcach Holokaustu” to katastrofa tak spektakularna, że w zasadzie aż trudno w nią uwierzyć. To, że autorzy nowelizacji ustawy o IPN nie przewidzieli skutków, jakie wywoła próba siłowego zmuszenia świata – pod groźbą sankcji karnych – do wystawiania Polakom świadectwa moralności, świadczy o ignorancji, albo naiwności.
Kardynalnym błędem przy nowelizacji ustawy o IPN było samo wywołanie tematu, który w ostatnim czasie nie był w kontekście Polski sprawą ani pierwszo-, ani nawet drugorzędną. Oczywiście określenie „polski obóz śmierci” pojawiało się w zachodnich mediach – ale za każdym razem wywoływało natychmiastową reakcję polskiej dyplomacji, a autorzy tych określeń wycofywali się z nich nawet bez grożącego im w Polsce – na mocy znowelizowanej ustawy o IPN – więzienia. Polska potrafiła też promować prawdę o swojej historii nie sięgając po pałkę w postaci przepisów karnych – warszawskie Muzeum POLIN czy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku to narzędzia, które skutecznie rozbrajają narrację o polskich obozach śmierci. Swoją cegiełkę do takich „miękkich” środków polityki historycznej dołożyło IPN z fantastycznym filmem „Niezwyciężeni” – w syntetyczny i atrakcyjny dla współczesnych sposób przedstawiającym współczesną historię Polski. I cały ten wysiłek – który przyniósłby owoce, gdyby na nie cierpliwie poczekać - właśnie zaprzepaściliśmy jednym, nieprzemyślanym artykułem znowelizowanej ustawy.
Deklaracje rządzących, że chodzi przecież tylko o prawdę to kwintesencja słów o Polakach, włożonych przez Jacka Kaczmarskiego w usta rosyjskiego ambasadora z drugiej połowy XVIII wieku: „rozgrywka z nimi to nie żadna polityka, to wychowanie dzieci biorąc rzecz en-masse”. Prawda jest ważna, ale trzeba o nią walczyć mądrze. Jeśli więc konieczne wydaje się wprowadzanie sankcji za „polskie obozy śmierci” i inne, nieprawdziwe określenia dotyczące roli Polaków w zbrodniach popełnianych w czasie II wojny światowej, przyjęcie ustawy należało poprzedzić jakąś publiczną debatą, wyjaśnieniem stanowiska, pozwoleniem na zabranie głosu drugiej stronie. Tymczasem rządzący zaczęli wyjaśniać o co im chodzi dopiero wtedy, gdy mleko się rozlało. I trudno się dziwić, że przy takiej kolejności zdarzeń wyjaśnienia te przyjmowane są nieufnie, często jako dowód na to, że „tłumaczą się tylko winni”. Trudno się też dziwić, że przyjęta nagle, bez żadnych wyjaśnień nowelizacja budzi podejrzenia, iż Polacy starają się coś ukryć. Czy my sami nie podeszlibyśmy równie nieufnie do podobnej ustawy przyjętej np. przez Francję, której pamiętamy głównie niechlubny okres Republiki Vichy, choć w kraju tym działał przecież również antyniemiecki ruch oporu.
Oczekiwanie, że pod wpływem zapisów prawnych, świat zacznie rozbierać polską historię na czynniki pierwsze to naiwność. Każdy naród skupia się na swojej historii, patrząc na losy reszty świata z własnej perspektywy. W przypadku historii innych państw dla ogółu liczą się proste skojarzenia, kalki myślowe, które można zastosować by stworzyć sobie w głowie spójny obraz historii świata. Nowelizacja ustawy o IPN pozwoliła stworzyć kalkę myślową o Polakach, którzy mają coś do ukrycia ws. Holokaustu choć przecież – tu wrócę do komentarza „The Guardian” – zachowywali się „niemal tak przyzwoicie jak Holendrzy czy Duńczycy”. Miną lata, zanim uda nam się zerwać tę łatkę.