Telewizje mają co pokazywać, bo oficjalne obchody z Placu Piłsudskiego zawsze są mniej malownicze. Zaś postępowa ludzkość i jej organy prasowe mają powody do ekscytacji i doznań będących substytutem drugiej młodości.

Uporządkujmy więc kolejność zdarzeń. Manifestacja, np. Marsz Niepodległości, może obejść się bez kontrmanifestacji. Ta druga bez tej pierwszej jest niemożliwa. Szczególnie blokada. Gdyby zatem narodowcy nie zorganizowali Marszu Niepodległości, lewacy nie zwołaliby zgromadzenia, które nazwali Kolorową Niepodległą.

Do momentu, kiedy to jakiś czas temu lewicowcy zaczęli oburzać się na Marsz Niepodległości rocznica 11 listopada była dla nich tak samo ważna jak święto niepodległości Burkina Faso. Była to pusta data w kalendarzu, dzień wolny od pracy, coś kompletnie nieważnego. Ważny był dla niektórych 1 maja, dla innych Parada Równości. Ale nie ten szary listopadowy dzień.

Od dwóch chyba lat skrajna lewica zaczęła twierdzić, że 11 listopada to ich święto, a nie "faszystów" z Marszu Niepodległości. A wraz z nią to samo zaczęła głosić garść celebrytów. Co do tych drugich można stwierdzić, że lepiej późno niż wcale. Co do pierwszych - chyba powinni podziękować Młodzieży Wszechpolskiej i innym organizatorom Marszu Niepodległości. Bowiem to dzięki nim zerwali z błędem luksemburgizmu i uznali, że niepodległość Polski jest dobrem samym w sobie.