O ile przez dwa lata rządów PiS i siedem lat rządów PO, Kaczyński zyskał masę pretekstów, by unikać debat z Tuskiem, to dziś trudno mu znaleźć wiarygodne wytłumaczenie, czemu odmawia spotkania z premier Ewą Kopacz. Oczywiście nowa szefowa rządu i liderka Platformy zorganizowała spotkanie z liderami wszystkich partii głównie ze względu na trwającą kampanię wyborczą. W dodatku prawdziwej opozycji tam było niewiele — zaproszenie dostali lider koalicyjnego PSL, szef upadającego Twojego Ruchu, który liczy na pomocną dłoń Kopacz oraz przewodniczący SLD, który chętnie by stworzył kolejny rząd razem z PO. Prawdziwy opozycjonista Kaczyński wybrał za to mało zrozumiałe kontredanse, byle tylko nie pokazać się na spotkaniu w Kancelarii Premiera.
Publiczne debatowanie o debatach i spotkaniach między Tuskiem a Kaczyńskim ma długą tradycję. Panowie ostatni raz bezpośrednio potykali się w 2007 r. i Kaczyński do dziś żyje tą traumą. Telewizyjny pojedynek wygrał wówczas Tusk zaskakując lidera PiS i ówczesnego premiera kilkoma trikami, w tym przepytywaniem o ceny produktów spożywczych, co miało pokazać, że Kaczyński nie rozumie problemów zwyczajnych ludzi. Od tego czasu aż do końca rządów Tuska Kaczyński unikał spotkań z nim i wyjątki robił tylko w szczególnych sytuacjach.
Dziś ma najlepsza okazję, by pokazać, czy pozbył się syndromu sztokholmskiego. I przetestować wiarygodność żarliwie głoszonych przez Ewę Kopacz w kampanii wyborczej deklaracji o „zdejmowaniu z Polski klątwy nienawiści".