Oczywiście Hitler nie miał najmniejszego zamiaru stosować się do jakichkolwiek uzgodnień krępujących ekspansję Niemiec na wschód. W myśl własnej zasady, że wyłącznie siła stanowi prawo do posiadania, już następnego dnia po zakończeniu konferencji rozkazał oddziałom Wehrmachtu wkroczenie na terytorium Czechosłowacji i zajęcie południowo-zachodnich ziem Kraju Sudetów. Niecałe pięć miesięcy później jego wojska zajęły całą Czechosłowację.

Czy zatem misja dyplomatyczna brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina i szefa francuskiego rządu Édouarda Daladiera w Monachium nie miała żadnego sensu? Czy pierwszy z nich, jak sugerowano po wojnie, całkowicie ugiął się przed zaborczą osobowością Hitlera? Wbrew obiegowej opinii, która dominuje do dzisiaj, Chamberlain wcale nie był delikatnym salonowym dandysem ani naiwnym nieudacznikiem. Hitler, który tak początkowo odczytywał wiktoriańską fizjonomię brytyjskiego premiera znanego mu jedynie z ilustracji gazetowych, był zdziwiony Chamberlainem, kiedy po raz pierwszy spotkał go 14 września 1938 r. w Berghof (rezydencja Hitlera w pobliżu Berchtesgaden w Niemczech). Tam Anglik zdecydowanie poprosił niemieckiego kanclerza o rozmowę w cztery oczy. Hitler zaprosił Chamberlaina do swojego gabinetu. Obu przywódcom towarzyszył jedynie niemiecki tłumacz Paul-Otto Schmidt. To dzięki jego wspomnieniom wydanym po wojnie wiemy, że brytyjski premier zręcznie uziemił atak histerii Hitlera.

Czytaj więcej

Hitler i Stalin: fatalne zauroczenie

Początkowo Anglik w ciszy słuchał, jak Hitler w charakterystyczny dla siebie sposób rozkręca się w oskarżeniach wysuwanych pod adresem rządu czechosłowackiego. Chamberlain spokojnie oświadczył, że jest gotów przedyskutować wszystkie kwestie, ale tylko pod warunkiem, że rozwiązaniem nigdy nie będzie użycie przemocy. Schmidt wspominał, że na te słowa Hitler nagle zerwał się z fotela i zaczął tyradę: „Przemoc? (…) Kto mówi o przemocy? To pan Beneš [prezydent Czechosłowacji w latach 1935–1938, przyp. red.] stosuje tę przemoc wobec moich rodaków w Sudetach”. Machając palcem w powietrzu, Hitler niemal krzyczał: „Nie ścierpię tego dłużej (…) w najbliższym czasie na własną rękę i tak rozwiążę tę kwestię”. Reakcja brytyjskiego premiera na te słowa przeczy obiegowej opinii, że był człowiekiem łatwym do zastraszenia. Opanowany odpowiedział spokojnym tonem, lodowato patrząc w oczy niemieckiego kanclerza: „Skoro zdecydował pan już o bezpośrednim konflikcie z Czechosłowacją, to nie musiał mnie pan sprowadzać do Berchtesgaden”. Po czym jakby od niechcenia dorzucił zdecydowanym głosem: „W tych okolicznościach będzie najlepiej, jeśli zaraz wyjadę. Chyba nie ma sensu kontynuować tego spotkania”.

W swoich wspomnieniach Schmidt napisał, że po tych słowach nastąpiła cisza, która rozrywała uszy. Tłumacz miał wrażenie, że na jego oczach rozstrzygnie się przyszłość Europy i świata. Był przekonany, że Hitler eksploduje gniewem. Tak jednak się nie stało. Ku zdumieniu tłumacza, jego Führer spokojnie opadł na fotel, odruchowo odrzucił prawą dłonią opadające na czoło włosy i nabrawszy powietrza odpowiedział spokojnym głosem: „Jeśli może pan uznać zasadę samostanowienia narodów przy załatwianiu sprawy sudeckiej, to możemy następnie porozmawiać, jak zastosować tę zasadę w praktyce”. Chamberlain doskonale wyczuł rozmówcę. Nie zareagował na tę propozycję w żaden emocjonalny sposób. Równie chłodnym, choć spokojnym i na swój sposób uprzejmym tonem odpowiedział, że w tej sprawie musi się porozumieć z członkami swojego gabinetu i proponuje ponowne spotkanie wkrótce. Hitler, wyraźnie zbity z tropu, zapewnił gościa w przesadnie ugrzecznionym tonie, że nie podejmie wobec Czechosłowacji żadnych działań agresywnych. Kiedy Chamberlain wyszedł z gabinetu, Hitler wezwał do siebie ministra spraw zagranicznych Niemiec Joachima von Ribbentropa i sekretarza stanu Ernsta von Weizsäckera. Ku zdumieniu tłumacza, klaszcząc w dłonie i nerwowo się śmiejąc, oświadczył im, że właśnie zapędził „angielskiego sztywniaka” w kozi róg. Niestety, historia dowodzi, że – wbrew pozorom – miał rację.