Złowrogi cień Sowietów

26 grudnia 2021 r. minęła 30. rocznica upadku Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich. Ronald Reagan trafnie nazwał ZSRS „imperium zła”. Na Wschodzie wciąż wielu ludzi tęskni za tym imperium. Przypomnijmy zatem w suchych liczbach, czym było to państwo i dlaczego nie chcemy jego powrotu.

Publikacja: 31.03.2022 21:00

Lenin przemawiający do tłumu na placu Czerwonym. Moskwa, rewolucja październikowa 1917 r.

Lenin przemawiający do tłumu na placu Czerwonym. Moskwa, rewolucja październikowa 1917 r.

Foto: be&w

Zacznijmy jednak od początku. Od dnia, w którym dla wielu Rosjan zaczęła się apokalipsa. 24 października 1917 r. (według kalendarza juliańskiego) narodził się ludobójczy terror, którego ofiarą padło łącznie 94 mln ludzi na całym świecie. Utopijna ideologia materializmu dialektycznego, stworzona przez niemieckich myślicieli Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, doprawiona bolszewicką doktryną polityczno-ekonomiczną Włodzimierza Uljanowa vel Lenina, skazała na śmierć więcej istnień ludzkich niż wszystkie wojny, które toczyły się od początków cywilizacji do końca XIX wieku. Zgodnie z wizją Lenina dyktaturę proletariatu, która miała stanowić docelowy ustrój państwa komunistycznego, poprzedzała rewolucja proletariacka, a jej nadrzędnym celem był terror „oczyszczający” społeczeństwo z „brudów burżuazyjnego porządku”.

W swojej monumentalnej monografii „Wielki terror” brytyjski historyk George Robert Ackworth Conquest oszacował, że ofiarą komunizmu sowieckiego padło co najmniej 40 mln ludzi, z czego 20 mln zostało zamordowanych. Aleksander Sołżenicyn uznał te liczby za znacznie zaniżone. Rosyjski historyk uważał, że w latach 1917–1956 Sowieci zabili 60 mln swoich obywateli.

W 1997 r. francuskie Krajowe Centrum Badań Naukowych opublikowało pracę zbiorową „Czarna księga komunizmu”. Francuscy naukowcy przy wsparciu prof. Andrzeja Paczkowskiego z Polski i czeskiego historyka Karela Bartoška obliczyli liczbę ofiar komunizmu na 94 mln ludzi. Na podstawie danych szacunkowych wyliczyli, że tylko w Chinach komuniści ponoszą odpowiedzialność za śmierć 65 mln ludzi.

Gdziekolwiek pojawiała się ta obłąkańcza ideologia, wszędzie dokonywała spustoszenia większego niż najgorsza epidemia. W samej Kambodży reżim Czerwonych Khmerów wymordował 2 mln ludzi, tyle samo istnień ludzkich prawdopodobnie (choć to mogą być zaniżone szacunki) pochłonęła dyktatura Kimów w Korei Północnej czy implantacja marksizmu-leninizmu w Afryce. Środowiska lewicowe odrzucają te liczby, zarzucając autorom „Czarnej księgi komunizmu” sfałszowanie wyników badań historycznych, rzekomo na zamówienie partii prawicowych.

Ofiary pierwszej i drugiej kategorii

W Europie, Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie nadal wolno negować zbrodnie komunistyczne, mimo że jest to kategorycznie zabronione w przypadku zbrodni nazistowskich. Przedstawiciele lewicy europejskiej nie ukrywają swojej fascynacji takimi postaciami, jak Danton, Robespierre, Stalin, Lenin, Dzierżyński, Mao Tse-tung, Kim Ir Sen, Che Guevara czy Fidel Castro.

Na manifestacjach środowisk socjalistycznych nadal pojawiają się czerwone flagi, a ich uczestnicy noszą koszulki z emblematami partii komunistycznych. W niektórych miastach są „komunistyczne” restauracje, miejsca zrobione przez głupców dla głupców, gdzie przy czerwonych flagach i popiersiach Lenina rozpieszczone pokolenie milenialsów próbuje się przy dobrym jedzeniu wczuć w atmosferę wygłodzonej leninowskiej Rosji.

W mediach głównego nurtu termin „prawica polityczna” ma zawsze zabarwienie pejoratywne, mimo że to właśnie określenie „lewica” powstało do identyfikacji siejących republikański terror radykałów z czasów rewolucji francuskiej.

Aleksander Kiereński i generał Aleksiej Brusiłow na okładce francuskiej gazety z 1917 r.

Aleksander Kiereński i generał Aleksiej Brusiłow na okładce francuskiej gazety z 1917 r.

G.Garitan

W 1990 r. wydawało się, że skompromitowany moralnie komunizm, nazywany często realnym socjalizmem, ostatecznie upadł i nigdy już nie wróci. Zagrożenie jednak nadal jest poważne. Za naszą wschodnią granicą rządzą ludzie, którzy rzewnie wspominają czasy jedynowładztwa Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Z nostalgią wspominają zimną wojnę i strach, jaki na wschodzie siały oblicza Stalina, Chruszczowa, Breżniewa, Andropowa i Czernienki. Największą pogardę odczuwają wobec Gorbaczowa i jego pierestrojki, którą obwiniają za wszystkie problemy społeczne powstałe w krajach postsowieckich po roku 1991.

W wielu punktach naszej planety wciąż tli się czerwony terror, cały czas grożąc przemianą w światową pożogę. Przykładem takiego uśpienia czujności może być naiwne zaufanie świata zachodniego na przełomie XX i XXI wieku do takich osobników, jak Hugo Chavez, Evo Morales, Mobutu Sese Seko, Muammar Kaddafi, Saddam Husajn, Robert Mugabe, a w szczególności do komunistycznej Kuby po odejściu od władzy braci Castro. Przez pół wieku amerykańskie embargo na handel z Kubą miało być sposobem na powstrzymanie kubańskich komunistów, którzy ponoszą odpowiedzialność za śmierć ok. 150 tys. ludzi. Swoją decyzją o zniesieniu embarga handlowego prezydent Barack Obama zbezcześcił pamięć tych ofiar. Nawiązując stosunki dyplomatyczne z Hawaną, amerykański prezydent zniszczył wysiłek swoich poprzedników i usankcjonował tyranię, której twórcy dawno powinni być surowo ukarani.

Pociąg z zarazą

Wróćmy jednak do samych początków. Pod koniec października 1917 r. życie w Petersburgu i Moskwie, dwóch największych miastach Imperium Rosyjskiego, toczyło się dość spokojnie. W owym czasie umysły większości ludzi rozpalały zbliżające się za miesiąc wybory do Zgromadzenia Ustawodawczego Rosji – Konstytuanty, która miała potwierdzić proklamowanie Republiki Rosyjskiej. Wybory te były podstawowym postulatem rewolucji lutowej – wydarzeń, które doprowadziły do abdykacji ostatniego cara Mikołaja II Romanowa, powszechnej amnestii politycznej, utworzenia demokratycznego Zgromadzenia Ustawodawczego, zniesienia cenzury prasy oraz swobodnej działalności partii politycznych. Mimo że 7 marca (20 marca według obecnego kalendarza gregoriańskiego) 1917 r. podczas posiedzenia Rady Moskiewskiej delegaci wołali do przedstawicieli rządu tymczasowego: „śmierć carowi, stracić cara”, ówczesny minister sprawiedliwości Aleksander Kiereński stanowczo odpowiedział: „Nigdy do tego nie dojdzie, póki my jesteśmy u władzy. Rząd tymczasowy wziął na siebie osobistą odpowiedzialność za bezpieczeństwo cara i jego rodziny. Obowiązek ten wypełnimy do końca”. Po czym dodał: „Ja sam zawiozę cara do Murmańska”. Rząd tymczasowy zgodził się na wyjazd rodziny carskiej z kraju. Były monarcha miał być przewieziony do Murmańska, skąd na pokładzie okrętu Marynarki Królewskiej miał popłynąć do Anglii.

Czytaj więcej

Kłamstwa Dmitrija Miedwiediewa

Winę za późniejszą śmierć cara ponoszą bolszewicy, ale należy pamiętać, że historia Romanowów ułożyłaby się inaczej, gdyby słynący wręcz z bliźniaczego podobieństwa do Mikołaja II brytyjski król Jerzy V Windsor nie odmówił Mikołajowi azylu politycznego. Z tego powodu Romanowowie zamiast do Murmańska trafili do Tobolska – niewielkiego miasteczka w obwodzie tiumeńskim, w samym sercu Rosji, gdzie, jak liczył Kiereński, mieli być bezpieczni.

Zaplombowana puszka Pandory

Geneza rewolucji październikowej wiąże się z losem zapomnianego dzisiaj Aleksandra Kiereńskiego, którego historiografia komunistyczna przedstawiała jako bezideowego, chwiejnego i naiwnego polityka, manipulowanego przez członków rządu tymczasowego. Jest w  tym wiele racji, ale trzeba pamiętać, że to właśnie Kiereński był jedynym człowiekiem, który miał środki i władzę, aby zgnieść w zarodku bolszewików i uczynić z Rosji państwo nowoczesne, o demokratycznych mechanizmach władzy. Od 8 lipca (21 lipca) 1917 r. kierował bowiem pracami rosyjskiego rządu. Kiereński, prawnik z wykształcenia, był socjalistą wierzącym w ideały rewolucji francuskiej. Wydał nawet polecenie uczynienia z Marsylianki hymnu narodowego Rosji. Niestety, w swoim naiwnym zaufaniu do idei równości zapomniał o terrorze jakobińskim. To on jako minister sprawiedliwości w rządzie księcia Gieorgija Lwowa lekkomyślnie pozwolił na powrót Lenina i jego zwolenników z emigracji w kwietniu 1917 r. A przecież już wtedy musiały do niego docierać raporty wywiadu wojskowego, potwierdzające obawy, że za podróżą Lenina do Rosji stoi Oddział III b Sztabu Generalnego Armii Niemieckiej – Abteilung III b, kierowany przez pułkownika Waltera Nicolai. Przyjęło się uważać, że Niemcy zaplombowali na stacji granicznej ze Szwajcarią w Gottmadingen wagony wiozące bolszewików tylko dlatego, że większość podróżnych miała paszporty rosyjskie – czyli kraju, z którym Rzesza była w stanie wojny.

Barykady na Prospekcie Litiejnym w Piotrogrodzie w czasie rewolucji lutowej (1917 r.)

Barykady na Prospekcie Litiejnym w Piotrogrodzie w czasie rewolucji lutowej (1917 r.)

fotograf nieznany/wikipedia

Ale za szczelnym zamknięciem wagonu, którym podróżował Lenin z Nadieżdą Krupską i swoimi 30 współpracownikami, kryła się także paniczna obawa, że któryś z sabotażystów bolszewickich może wysiąść na terytorium Niemiec, aby rozpocząć działalność propagandową. Niemiecki wywiad bał się bandy Lenina jak zarazy, dlatego bacznie monitorował jego podróż od Gottmadingen aż do portu Sassnitz na północnym wschodzie Rugii. Tam całe towarzystwo przesiadło się do statku płynącego do szwedzkiego Telleborga. Ostatecznie Lenin przybył na Dworzec Fiński w Petersburgu 3 kwietnia (16 kwietnia) 1917 r. Sowiecka propaganda opisywała później to wydarzenie jako triumfalny wjazd wybawcy klasy robotniczej do stolicy mrocznego imperium.

Można było to szaleństwo zdusić w zarodku

W rzeczywistości Lenina przywitała niezbyt liczna grupa robotników, żołnierzy i gapiów. Od kwietnia do lipca 1917 r. Aleksander Kiereński wyraził kilkakrotnie życzenie spotkania się z Leninem, ale ten odmawiał, wyraźnie gardząc ministrem. Lenin zwykł jeszcze na emigracji w Paryżu mawiać, że „takich ludzi należy przydusić do ściany, a jeśli nadal się opierają, to należy ich wdeptać w błoto”.

Dla człowieka o pochodzeniu rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkim, jakim był Lenin, Aleksander Kiereński jawił się jedynie jako rosyjski nacjonalista, z którym nie ma żadnego wspólnego interesu politycznego. Już na początku lat 90. XIX wieku Lenin podkreślał, że w marksizmie i socjalizmie interesuje go jedynie walka klasowa i dyktatura proletariatu, a nie jakieś tam mrzonki o równości, wolności i braterstwie, którymi upajał się Kiereński. Nawet przyjaciele Lenina obawiali się, że jego obsesja na punkcie klasowości i dyktatury zwykłej hołoty doprowadzi kiedyś ludzkość do wielkiego nieszczęścia. Lenin, pytany o to, czym według niego jest walka klasowa, odpowiadał jednoznacznie: „To walka jednej części społeczeństwa przeciw drugiej, walka masy pozbawionych praw, uciskanych i pracujących przeciwko uprzywilejowanym, uciskającym i żyjącym z cudzej pracy, to walka najemnych robotników, czyli proletariatu, przeciwko właścicielom, czyli burżuazji”.

Cóż takiemu radykałowi mógł zaproponować reformator pokroju Kiereńskiego? Lenin, podobnie jak wiele lat później Hitler, nie ukrywał swoich zamiarów, a jednak umiejętnie mamił miliony ludzi. Kiereński oraz członkowie jego rządu narodowego wiedzieli doskonale, że jedynym programem politycznym Lenina jest krwawa wojna domowa i terror na niespotykaną dotychczas skalę. A mimo to nikt na posiedzeniach rządu tymczasowego nie wspominał o konieczności aresztowania Lenina. Nikt nie wpadł na pomysł, aby – jak to nieraz robiono w Rosji – zwyczajnie usunąć go w skrytobójczym zamachu. Ludzie, którzy obalili carat, uważali Lenina za postać nieszkodliwą, rodzaj odmieńca i syfilityka żyjącego samotnie w świecie swoich złudzeń.

Od kwietnia do lipca 1917 r. Kiereński mógł za pomocą jednego gestu rozkazać zniszczenie całego gangu Lenina i uratować Rosję przed zbliżającą się apokalipsą. Być może wiele lat później, błąkając się pod koniec życia po zadymionych barach Nowego Jorku jako nikomu nieznany imigrant rosyjski i słuchając wiadomości o rosnącej potędze ZSRR, Aleksander Kiereński wypominał sobie, że nie zdusił tego szaleństwa w zarodku i w jakimś stopniu pozwolił przez to na śmierć 23 mln ludzi i grabież majątku narodowego Rosji w pierwszym okresie terroru, czyli od wybuchu rewolucji aż do śmierci Lenina w 1924 r.

Zacznijmy jednak od początku. Od dnia, w którym dla wielu Rosjan zaczęła się apokalipsa. 24 października 1917 r. (według kalendarza juliańskiego) narodził się ludobójczy terror, którego ofiarą padło łącznie 94 mln ludzi na całym świecie. Utopijna ideologia materializmu dialektycznego, stworzona przez niemieckich myślicieli Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, doprawiona bolszewicką doktryną polityczno-ekonomiczną Włodzimierza Uljanowa vel Lenina, skazała na śmierć więcej istnień ludzkich niż wszystkie wojny, które toczyły się od początków cywilizacji do końca XIX wieku. Zgodnie z wizją Lenina dyktaturę proletariatu, która miała stanowić docelowy ustrój państwa komunistycznego, poprzedzała rewolucja proletariacka, a jej nadrzędnym celem był terror „oczyszczający” społeczeństwo z „brudów burżuazyjnego porządku”.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa