Warszawska giełda kontynuuje świetną passę. W czwartek indeksy szły mocno w górę, do czego przyczyniła się wypowiedź Henryka Kowalczyka, przewodniczącego Komitetu Stałego Rady Ministrów, na temat możliwej fuzji Orlenu z Lotosem. Ich notowania wystrzeliły, wynosząc WIG20 ponad poziom 2,2 tys. pkt.
WIG20 się budzi
Przecena na rynkach finansowych, która rozpoczęła się jesienią 2008 r., w Warszawie osiągnęła apogeum równo osiem lat temu, czyli 17 lutego 2009 r. Wtedy właśnie główny indeks zanotował najniższy poziom, od którego wzrósł już 172 proc. Jeszcze bardziej podrożały spółki średnie i małe. Takie firmy, jak CD Projekt, Amica czy Forte, zanotowały zwyżki rzędu kilku tysięcy procent. Natomiast najgorzej wypadają blue chips. I to właśnie one – zdaniem ekspertów – mają największą przestrzeń do wzrostu.
W ujęciu branżowym najlepiej prezentują się spółki chemiczne i paliwowe, a najgorzej telekomunikacyjne. Orange, które utraciło status dywidendowego pewniaka, jest wyceniane zdecydowanie niżej niż w lutym 2009 r.
– Patrząc na WIG, który niedawno przebił poziomy ze szczytów z 2015 r., można w pierwszym momencie stwierdzić, że jest już dość wysoko. Jednak w szerszej perspektywie do historycznych szczytów w dalszym ciągu jeszcze bardzo daleka droga – mówi Kamil Hajdamowicz, analityk BM Banku BGŻ BNP Paribas. Podkreśla, że WIG20 od października ubiegłego roku zyskał już przeszło 500 pkt, ale w dalszym ciągu znajduje się znacząco poniżej historycznych średnich, biorąc pod uwagę ostatnich dziesięć lat.
Eksperci zwracają uwagę, że dynamiczne zwyżki na GPW rzeczywiście miały miejsce od dołka w 2009 r. do pierwszej połowy 2011 r., ale to, co się działo w kolejnych latach, trudno nazwać prawdziwą hossą. – Jeżeli postawimy tezę, że doświadczamy obecnie rodzącej się fali hossy, to raczej oczekiwałbym, że to dopiero jej początek, a nie koniec – komentuje Krzysztof Radojewski, dyrektor działu analiz Noble Securities.