Źródła sukcesu gospodarki Niemiec

Niemcy stały się ostatnio gospodarczym fenomenem. Osiągnęły najwyższy wzrost w Europie. Sprzyja temu rozsądna polityka gospodarcza w ostatniej dekadzie

Publikacja: 07.01.2011 04:07

Źródła sukcesu gospodarki Niemiec

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Jedna z brytyjskich bulwarówek napisała niedawno, lekko drażniąc dumę swoich czytelników: niemiecki cud gospodarczy powraca. I choć mówienie o cudzie to może przesada, to o sukcesie – już nie.

Nasi zachodni sąsiedzi rozwijają się w tempie najwyższym od zjednoczenia w 1989 r. Wzrost gospodarczy Niemiec mógł w 2010 r. sięgnąć 3,5 proc., co jak na kraj rozwinięty jest wynikiem bardzo wysokim.

To prawda, że częściowo odpowiada za to efekt wychodzenia z dołka (Niemcy odnotowały większą recesję w 2009 r. niż inne kraje – 4,7 proc., wobec 4,1 proc. w całej UE) oraz osłabienie euro wobec dolara.

Ale to tylko część wyjaśnienia. Niemcy przeszły w ostatniej dekadzie istotne zmiany strukturalne, które zmieniły ten kraj z chorego człowieka Europy w lidera wzrostu.

Przydomek chory człowiek przylgnął do Niemiec w latach 90., choć nieco na wyrost, bo tym terminem można by raczej określić kilka innych krajów: Włochy, Grecję czy Portugalię. Niemcy jednak to epicentrum europejskiej gospodarki i ich problemy odczuwalne są przez wszystkich.

W latach 1990 – 2005 realny PKB Niemiec wzrósł o 20 proc. w porównaniu z 30 proc. we Francji, 34 proc. w Austrii, 39 proc. w Szwecji, 42 proc. w Holandii, 48 proc. w W. Brytanii i aż 60 proc. w USA. W tym samym czasie bezrobocie w Niemczech było jednym z wyższych w Europie, a szczególnie odczuwalny był problem bezrobocia długookresowego. Bezrobotni długookresowo stanowili pod koniec lat 90. w Niemczech połowę wszystkich bezrobotnych, w porównaniu z 40 proc. we Francji, 30 proc. w Austrii i zaledwie 8 proc. w USA.

[srodtytul]Więcej Niemców do pracy[/srodtytul]

Droga, jaką Niemcy przeszli, jest dobrym drogowskazem dla krajów, które muszą wychodzić ze strukturalnego załamania. Ale zacznijmy od początku.

Skąd się wzięła niemiecka choroba? Bardzo dużym ciężarem dla gospodarki było zjednoczenie kraju. Chodzi zarówno o koszty fiskalne (większe transfery do b. NRD oznaczały wyższe podatki), jak też konkurencyjność cenową.

Wiele decyzji wówczas podejmowanych opartych było na rachunku politycznym, a nie ekonomicznym, jak chociażby powszechnie krytykowana wymiana marek w stosunku jeden do jednego (na czarnym rynku marka zachodnioniemiecka kosztowała pięć marek wschodnioniemieckich). Helmut Kohl obiecywał obywatelom NRD „kwitnące krajobrazy” (blühende Landschaften), ale ci musieli trochę poczekać.

Po 1990 r. gwałtownie wzrosły w Niemczech jednostkowe koszty pracy, gdyż Niemcy chcieli szybko wyrównać pensje w niskoproduktywnych landach wschodnich. Jak wiadomo, ciężko utrzymać silną walutę nominalną – a dla Niemców jest to świętość – z wysokim wzrostem kosztów pracy i ekspansją fiskalną, dlatego gospodarka musiała zwolnić. Pod koniec lat 90. zaś kolejnym szokiem dla Niemiec było przyjęcie euro po zawyżonym kursie.

Adaptację gospodarki do tych szoków uniemożliwiały przede wszystkim strukturalne sztywności na różnych rynkach, a głównie na rynku pracy. Następujące od lat 80. rozszerzenie przywilejów socjalnych doprowadziło do rozprzestrzenienia się problemu bezrobocia strukturalnego. Całe rzesze Niemców żyły na koszt państwa bez wykonywania jakiegokolwiek zawodu. Maksymalny zasiłek socjalny w Niemczech wynosił... 4 tys. euro miesięcznie! I tu wskazówka dla wszystkich krajów w kryzysie: kiedy popełnia się błędy albo dostaje cios, trzeba zacisnąć zęby i pasa, wstrzymać wzrost płac i dać ludziom bodźce do pracy. To zaczęli robić Niemcy.

Wysiłek reform został skupiony właśnie na zwiększeniu elastyczności rynku pracy. Rząd Gerharda Schroedera przeprowadził w latach 2003 – 2005 cztery istotne reformy zwane reformami Hartza – od nazwiska doradcy ówczesnego kanclerza, Petera Hartza.

Wprowadzono nowe, bardziej efektywne metody aktywizacji bezrobotnych. Np. mogli oni zgłaszać się do prywatnych agencji pracy, za co płaciło państwo. Ułatwiono pracodawcom zatrudnianie na czas określony (warto przypomnieć, jakie protesty wywołały próby ułatwienia okresowego zatrudnienia we Francji w 2006 r. – wówczas państwo niemal stanęło).

A co najważniejsze, przebudowano system świadczeń społecznych tak, by utrudnić długookresowe przebywanie na bezrobociu. M.in. świadczenie dla bezrobotnych nie zależało już od ostatniej płacy, ale od majątku danej osoby i jej rodziny. Zmuszono też bezrobotnych do poszukiwania pracy.

Miernikiem efektu tych reform niech będzie fakt, że aktywność zawodowa wśród osób w wieku 55 – 64 lat wzrosła w okresie 2005 – 2010 aż o 15 pkt proc., do 59 proc. Liczba osób otrzymujących długoterminowy zasiłek jest o 20 proc. mniejsza niż w 2006 r. Są to dane Instytutu Badań nad Pracą w Bonn (IZA).

Badania na zlecenie instytutu ZEW pokazują, że reformy Hartza obniżyły długofalowo bezrobocie w Niemczech o 1,1 pkt proc., przyczyniły się do przyspieszenia wzrostu gospodarczego oraz poprawy ogólnej kondycji finansowej Niemców. Badania ekonomistów Rene Fahra i Uwe Sunde (2009) wskazują na szybszy niż w latach 90. odpływ osób z bezrobocia do pracy i dzięki temu zmniejszenie się tzw. bezrobocia frykcyjnego (wynikającego z faktu, że odnajdywanie się pracownika i pracodawcy zajmuje trochę czasu).

[srodtytul]Zmiany w firmach[/srodtytul]

Reformom Hartza nie można jednak przypisywać pełnej odpowiedzialności za wyniki gospodarcze Niemiec. Popełnilibyśmy historyczną niesprawiedliwość wobec dość zachowawczego rządu Schroedera.

Ich skutek jest pozytywny, ale dużą rolę w obniżeniu bezrobocia podczas kryzysu odegrały też reformy rządu Angeli Merkel zmierzające do zwiększenia zakresu pracy w ograniczonym wymiarze czasu (tzw. Kurzarbeit). Poza tym problem bezrobocia strukturalnego i niskich bodźców do pracy wciąż nie został w pełni rozwiązany, dlatego dość niechętnie odnosimy się do słowa „cud”. Summa summarum reformy pomogły, ale w poszukiwaniu przyczyn wzrostu trzeba iść dalej.

Więcej uwagi warto zwrócić na sektor przedsiębiorstw, w którym w ostatniej dekadzie nastąpiły istotne przemiany. Ich zachowanie też pokazuje, jaka jest ścieżka wyjścia z kryzysu kraju, który częściowo utracił konkurencyjność. Po szybkim wzrośnie jednostkowych kosztów pracy w latach 90., które obniżyły niemiecką konkurencyjność cenową, firmy przeprowadziły po 2000 r. głęboką restrukturyzację.

Przez ostatnie dziesięć lat jednostkowe koszty pracy wzrosły w Niemczech tylko o 7 proc., podczas gdy w całej strefie euro o 14 proc., a np. w Hiszpanii o 30 proc., a w Grecji o 35 proc. Tym samym realny kurs walutowy w Niemczech rósł dużo wolniej niż w innych krajach, pozwalając na ekspansję eksportu.

Ogromna w tym zasługa otwarcia rynków Europy Środkowo-Wschodniej dla niemieckich korporacji, które pozwoliło im przenieść część produkcji do krajów o niższych kosztach i tym samym ograniczyć presję płacową pracowników w Niemczech. Prawda jest taka, że Niemcy doskonale i w pełni wykorzystali możliwości, jakie dało rozszerzenie Unii Europejskiej.

Kiedy francuscy i włoscy związkowcy zżymają się na przenoszenie produkcji na Wschód, niemieccy pracownicy nie widzieli w tym tak wielkich problemów. I mają rację. Badania pokazują, że niemieckie firmy, które przeniosły część produkcji do krajów o niższych kosztach, zatrudniły w samych Niemczech więcej osób niż porównywalne firmy, które tego nie zrobiły.

[srodtytul]Zostawić Niemcy w spokoju[/srodtytul]

Trudno nie odnieść się do zażartej dyskusji o polityce gospodarczej Niemiec, jaka toczy się na świecie. Całe grono ekonomistów, na czele z noblistą Paulem Krugmanem i inwestorem George’em Sorosem, twierdzi, że Niemcy powinny dokonać reform skierowanych na zwiększenie popytu wewnętrznego, np. poprzez większą ekspansję fiskalną. Miałoby to pozwolić krajom, które muszą odbudowywać swoje oszczędności (W. Brytania, USA, Hiszpania itd.), na zwiększenie eksportu do Niemiec, a samym Niemcom na bardziej zrównoważony wzrost.

Nie zgadzamy się z tą retoryką. Wprawdzie nie negujemy faktu, że zwiększenie popytu wewnętrznego mogłoby być korzystne dla niemieckiej gospodarki, ale nie traktujemy tego jako ratunku dla innych krajów, a tym bardziej nie widzimy możliwości zwiększenia impulsu fiskalnego w Niemczech.

Ten kraj ma po prostu z ekspansjami fiskalnymi złe doświadczenia i nawet obywatele nie uwierzyliby w powodzenie takich prób. Zadłużonym gospodarkom, szczególnie z południa Europy, przydałaby się ścieżka, jaką przeszły Niemcy – reformy rynku pracy i wstrzymanie (na długo) wzrostu płac. Niemcy zaś, jeżeli już mają zwiększyć popyt wewnętrzny, powinny dalej przeprowadzać reformy deregulacyjne, m.in. na rynku usług.

[srodtytul]Kłopot z bankami publicznymi[/srodtytul]

Pisząc o reformach w usługach, nie można nie wspomnieć problemów sektora finansowego w Niemczech, a konkretnie jego istotnej części, którą stanowią landowe banki publiczne. To dość dobry przykład strukturalnych wyzwań, z jakimi wciąż muszą się mierzyć nasi sąsiedzi. Jednocześnie to przestroga dla rodzimych fanów budowy narodowych czempionów w oparciu o środki publiczne.

Landesbanki tworzone były w ostatnich 40 latach. Miały stanowić istotny instrument w kreowaniu regionalnej polityki przemysłowej, wspierać rozwój małych i średnich firm, finansować publiczne projekty inwestycyjne i zapewniać płynność kasom oszczędnościowym.

Okazało się, że wszystkie te funkcje mogą spełniać z powodzeniem banki prywatne, dlatego też landesbanki zaczęły pod koniec lat 90. odchodzić od statutowych zadań i kierowały ekspansję na rynki zagraniczne i międzynarodowe rynki kapitałowe. Wykorzystywały przewagę konkurencyjną w zakresie zawyżonego ratingu (uwzględniającego wiarygodność kredytową swoich właścicieli) w stosunku do ich rzeczywistej siły i pozycji ekonomicznej. Ten przywilej przekładał się bezpośrednio na zaniżone koszty refinansowania.

Brak sensownego modelu biznesowego pchnął landesbanki w kierunku inwestycji w ryzykowne i nie do końca zrozumiałe obligacje oparte na amerykańskim rynku subprime. Problemy się zaczęły, gdy Komisja Europejska zlikwidowała możliwość wykorzystywania gwarancji landowych na rzecz landesbanków, czego bezpośrednim efektem było drastyczne obniżenie ratingów samych landesbanków.

Niestety nadal nie potrafiły one zweryfikować modeli biznesowych i dostosować się do nowego otoczenia. Kryzys finansowy ostatecznie pogrążył ten potężny niegdyś segment bankowości niemieckiej. Dziś to jeden z największych problemów rządów landowych, jak i federalnego. Nikt nie ma pomysłu na jego rozwiązanie, gdyż dotychczasowy model funkcjonowania po prostu nie działa, a dalsza pomoc publiczna nie jest akceptowana przez KE.

Problemy landesbanków powinny w Polsce być dobrze zdiagnozowane, zwłaszcza przez naszą klasę polityczną, i wybić z gorących głów nieodpowiedzialnych ludzi próby angażowania państwa w budowę lub kontrolę instytucji finansowych. To zwykle źle się kończy.

Analizę kosztów interwencjonizmu państwowego w sektor bankowy przedstawił niedawno były szef polskiego nadzoru bankowego Wojciech Kwaśniak. Gorąco polecamy tę analizę wszystkim majsterkowiczom gospodarczym ku przestrodze.

Maciej Stańczuk jest prezesem, a Ignacy Morawski ekonomistą Polskiego Banku Przedsiębiorczości (poprzednio bank WestLB Polska); Mario Quast jest szefem polsko-niemieckiego biura współpracy kas oszczędnościowych we Frankfurcie nad Odrą

Jedna z brytyjskich bulwarówek napisała niedawno, lekko drażniąc dumę swoich czytelników: niemiecki cud gospodarczy powraca. I choć mówienie o cudzie to może przesada, to o sukcesie – już nie.

Nasi zachodni sąsiedzi rozwijają się w tempie najwyższym od zjednoczenia w 1989 r. Wzrost gospodarczy Niemiec mógł w 2010 r. sięgnąć 3,5 proc., co jak na kraj rozwinięty jest wynikiem bardzo wysokim.

Pozostało 96% artykułu
Ekonomia
Witold M. Orłowski: Słodkie kłamstewka
Ekonomia
Spadkobierca może nic nie dostać
Ekonomia
Jan Cipiur: Sztuczna inteligencja ustali ceny
Ekonomia
Polskie sieci mają już dosyć wojny cenowej między Lidlem i Biedronką
Ekonomia
Pierwsi nowi prezesi spółek mogą pojawić się szybko
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?