Dmitrij Biwoł pokonał Canelo Alvareza. Królowie też przegrywają

Dmitrij Biwoł pokonał w Las Vegas Saula Canelo Alvareza i zachował mistrzowski pas WBA w wadze półciężkiej. Przegrana Meksykanina dla wielu była szokiem.

Publikacja: 08.05.2022 21:00

Dmitrij Biwoł

Dmitrij Biwoł

Foto: Ethan Miller/Getty Images/AFP

Zdecydowana większość ekspertów stawiała na zwycięstwo 31-letniego Alvareza, najlepszego bez podziału na wagi, posiadacza wszystkich pasów w kategorii superśredniej, który w meksykańskie święto Cinco de Mayo raz jeszcze chciał udowodnić, że nie boi się wyzwań. Walka w limicie wagi półciężkiej była jednak ryzykowna, co boleśnie uświadomił mu pięć miesięcy młodszy, wciąż niepokonany Rosjanin.

Alvarez ma na koncie wygraną w tej wadze z rodakiem Biwoła, Siergiejem Kowaliowem, którego znokautował trzy lata temu w 11. rundzie i odebrał pas WBO. Ale urodzony w Kirgistanie Biwoł – kiedyś utytułowany amator – okazał się znacznie trudniejszym rywalem niż Kowaliow, zabijaka z Czelabińska.

Alvarez, wielki faworyt pojedynku w T-Mobile Arena, nie dopuszczał myśli o przegranej, co więcej, snuł już mocarstwowe plany na przyszłość. Mówił o kolejnych unifikacjach, wierząc, że dokona tego również w wadze półciężkiej, a Biwoł będzie jedynie pierwszą przeszkodą na drodze do celu.

Czytaj więcej

Gala w Nowym Jorku. Powrót znad przepaści Katie Taylor

Canelo (Cynamon to przezwisko od jego rudych włosów) był bardzo pewny siebie, jedynej porażki doznał przecież wiele lat temu, w 2013 r. z genialnym Floydem Mayweatherem Jr. Przed walką z Biwołem więcej pisano o jego kosmicznym honorarium (ponad 50 mln dol.) niż o szansach Rosjanina, jakby urzędującego mistrza wyższej kategorii nie było.

Do ringu Biwoł wchodził pierwszy, choć powinno być odwrotnie, królewskie honory odbierał bowiem Meksykanin. Był głównym bohaterem tego widowiska, tak jakby to on, a nie Biwoł bronił tytułu.

Ale gdy zabrzmiał gong, to niepokonany syn Koreanki i Mołdawianina pokazał mistrzowskie umiejętności i chłodną głowę, cechy najlepszych pięściarzy. Alvarez ruszył wprawdzie do zdecydowanego ataku, ale niewiele jego ciosów dochodziło celu. Opinia, że Biwoł potrafi się skutecznie bronić, że ma mistrzowski lewy prosty i znakomitą pracę nóg, szybko znalazła potwierdzenie. Teddy Atlas, znany amerykański trener (pierwszy szkoleniowiec Mike’a Tysona, który siedział przy ringu) i telewizyjny ekspert mówił, że Biwoł musi też wygrać z sędziami, którzy na pewno zadbają o bezpieczeństwo Meksykanina.

Ich punktacja świadczy, że wiedział, co mówi. Cała trójka pierwsze cztery rundy oceniła na korzyść Alvareza, choć lepszy był Biwoł, a Meksykanin co najwyżej wygrał dwie z nich. Od połowy walki rosła przewaga Rosjanina, który zadziwiał swoim mistrzostwem, a Canelo był coraz bardziej sfrustrowany.

Ostatecznie werdykt przyznający jednogłośne zwycięstwo Biwołowi był jak najbardziej słuszny, choć punktacja 115:113, przy tak wyraźnej jego przewadze, wskazywała dobitnie na nieuczciwe zamiary sędziów. Starali się pomóc największej gwieździe zawodowego boksu, ale w obliczu tego, co działo się w ringu, nie odważyli się na jawne oszustwo. Nie zmienia to faktu, że gdyby Biwoł przegrał w końcowej fazie choćby jedną rundę, byłby remis.

A statystyki nie pozostawiają wątpliwości, kto był lepszy. Biwoł zadał 152 celne ciosy, przy 84 Alvareza. Lewe proste też były jego mocną bronią, tu przewaga była jeszcze większa: 46 – 10, podobnie jak mocne uderzenia, tzw. power punches: 106 do 74. Biwoł powiedział, że Alvarez najczęściej bił go po ramionach, bo taka była taktyka Meksykanina, ale - jak widać - nie okazała się skuteczna.

Alvarez zgodził się z werdyktem, pogratulował Biwołowi zwycięstwa i dodał, że skorzysta z klauzuli rewanżu, ale na konferencji mówił już co innego. Twierdził, że przegrał co najwyżej cztery–pięć rund i czuł się lepszy.

Biwoł jeszcze w ringu dziękował wszystkim, a promotora Eddiego Hearna przepraszał, że zrujnował mu plany na wrzesień. W kolejne meksykańskie święto Alvarez miał stoczyć bowiem trzeci pojedynek z Kazachem Giennadijem Gołowkinem, a w tej sytuacji jest to mało prawdopodobne.

Za wcześnie jeszcze mówić, czy i kiedy dojdzie do rewanżu Alvareza z Biwołem. 18 czerwca, w Madison Square Garden, planowany jest w tej kategorii pojedynek rodaka Biwoła, mistrza dwóch organizacji (WBC, IBF) Artura Beterbijewa z Amerykaninem Joe Smithem Jr. (WBO), więc nie można wykluczyć, że to inni, potężni telewizyjni gracze, będą się starali doprowadzić do walki o wszystkie pasy. Jaka będzie ewentualna odpowiedź DAZN i Eddiego Hearna, nie wiemy.

Na razie Alvarez pytany przez dziennikarzy, jak spędzi dzień po przegranej, odpowiada, że pogra w golfa.

Zdecydowana większość ekspertów stawiała na zwycięstwo 31-letniego Alvareza, najlepszego bez podziału na wagi, posiadacza wszystkich pasów w kategorii superśredniej, który w meksykańskie święto Cinco de Mayo raz jeszcze chciał udowodnić, że nie boi się wyzwań. Walka w limicie wagi półciężkiej była jednak ryzykowna, co boleśnie uświadomił mu pięć miesięcy młodszy, wciąż niepokonany Rosjanin.

Alvarez ma na koncie wygraną w tej wadze z rodakiem Biwoła, Siergiejem Kowaliowem, którego znokautował trzy lata temu w 11. rundzie i odebrał pas WBO. Ale urodzony w Kirgistanie Biwoł – kiedyś utytułowany amator – okazał się znacznie trudniejszym rywalem niż Kowaliow, zabijaka z Czelabińska.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Boks
Boks. Polskie pięściarki wywalczyły kwalifikacje olimpijskie
Boks
Anthony Joshua nokautuje jak dawniej. Kto następnym rywalem?
Boks
Walka Joshua – Ngannou. Miliony na ringu w Rijadzie
Boks
Walka Fury - Usyk. Czekając na cud i szczęście
Boks
Znany polski bokser przyłapany na dopingu. Jest wieloletnia dyskwalifikacja