„Paweł Kukiz odniósł wspaniały sukces, a wraz z nim postulat wprowadzenia 460 jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) w wyborach do Sejmu!" – napisał sztab kandydata na jego stronie internetowej. Zmiana systemu wyborczego była bowiem głównym postulatem Kukiza, który w niedzielnych wyborach dostał ponad 20 proc. głosów.
Przejęcie jego elektoratu jest niezbędne do zwycięstwa, więc „otwarcie na JOW" zadeklarował Andrzej Duda, a Bronisław Komorowski obiecuje referendum w tej sprawie.
Czym są JOW? Zgodnie z nazwą oznaczają podział kraju na tyle okręgów, ilu jest posłów – z każdego byłby wybierany jeden polityk.
– JOW to hasło na poziomie ogólności określenia „czworonóg". Trudno powiedzieć, czy chodzi o krowę czy o świnkę morską – mówi specjalista od systemów wyborczych dr Jarosław Flis z UJ. Wyjaśnia, że istnieje kilka wariantów tego rozwiązania. Polscy zwolennicy JOW najczęściej odwołują się do systemu brytyjskiego, gdzie mandat zdobywa polityk, który zdobył najwięcej głosów ze wszystkich startujących w okręgu. W swojej ulotce wyborczej Kukiz pisze, że JOW m.in. zwiększyłyby „odpowiedzialność posłów przed ich wyborcami" i doprowadziły do „zmiany charakteru partii politycznych z wodzowskich na demokratyczne".
Podpiera się m.in. opiniami socjolog prof. Jadwigi Staniszkis i kuriera z Warszawy Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Sęk w tym, że entuzjastów JOW trudno znaleźć wśród specjalistów od systemów wyborczych. – Na papierze wygląda to dobrze, jednak w rzeczywistości efekt może być odwrotny – przestrzega dr hab. Artur Wołek z Akademii Ignatianum w Krakowie.