Kim pan jest, panie Mikke?

Nowa Prawica - PiS może zyskać koalicyjnego partnera.

Publikacja: 28.05.2014 02:07

Od 23 lat Janusz Korwin-Mikke nie zdołał ani razu przekroczyć wyborczego progu. Przegrywał mniej czy bardziej spektakularnie, ale zawsze przegrywał. I oto uśmiechnęło się do niego szczęście. Trafił na dobry moment, gdy jednych radykałów wymiotło z polskiej polityki, a inni postanowili zmienić swoje emploi. Wypełnił próżnię. Pytanie – czy wypełnił na długo.

Dla nagle i dość nieoczekiwanie rozrośniętej grupy zwolenników Korwin jest konsekwentnie głoszącym swe poglądy niezłomnym liberałem i prawdziwym antyestablishmentowym buntownikiem. Przeciwnicy widzą w nim pełnego dziwactw i szokujących poglądów ekscentryka, a nawet zarzucają mu zachowania zatrącające o emocjonalną niestabilność. Sceptycy dowodzą z kolei, że jest wyrachowanym graczem, dla którego głoszenie efektownych tez jest sposobem na życie.

Przybysz ?z innej planety

Do świadomości przeciętnego Polaka Korwin wdarł się na przełomie lat 1988–1989. Państwowa telewizja (innej zresztą nie było) zorganizowała program, który nazwała „Otwartym studiem", w którym od godzin późnowieczornych do czarnonocnych siadywały najprzeróżniejsze mniej czy bardziej kolorowe postaci i opowiadały o swych pomysłach na Polskę. To w tym programie (prowadzonym – o ironio – przez niedoszłego europosła Europy Plus Twojego Ruchu Marka Siwca) pasjami udzielał się Korwin i perorował, jak też należy przestawić polską gospodarkę z torów socjalistycznych na wolnorynkowe czy wręcz libertariańskie. W szarej i siermiężnej politycznej rzeczywistości, ze swoją muchą i hiperekspresją Korwin jawił się niczym przybysz z innej planety.

I choć „Otwarte studio" po jakimś czasie zdjęto z anteny, to Unia Polityki Realnej Korwina została zapamiętana i w pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych zdobyła trzy mandaty poselskie. W Sejmie zasłynęła złożeniem projektu uchwały lustracyjnej, który stał się zaczątkiem „nocy teczek", ale po rozwiązaniu parlamentu i wprowadzeniu ?5-proc. progu wyborczego Korwinowi nie udało się już nigdy przedrzeć przez wyborcze sito. Najbliższy był tego w 2001 roku, gdy wystartował w ramach wspieranego przez ugrupowania postsolidarnościowe bloku kandydatów do Senatu. Do zdobycia mandatu zabrakło mu wtedy niespełna 30 tys. głosów, a w walce o miejsce w Senacie nie pomogła mu zapewne tajemnicza historia zranienia nożem w brzuch, o której Korwin mówił, że miała „charakter prywatny", i domagał się, by prokuratura nie prowadziła w tej sprawie śledztwa.

Nieco zapomniany, wrócił do mediów, gdy te zaczęły się rozglądać za postaciami barwnymi, napędzającymi oglądalność i mającymi coś oryginalnego do powiedzenia w każdej sprawie. Wydawców programów publicystycznych, a potem telewidzów i – jak się okazało – wyborców uwodził prostymi receptami. Nie ma problemu, którego by nie rozwiązał. Służba zdrowia? Niech działa jak weterynaria. Emerytury? Niech ich koszt pokryją wpływy z prywatyzacji i podatku pogłównego. Szkoły? Studia? Muszą być płatne. A podatki niskie. Albo żadne. Dzieci? On wie, jak je wychować. Pedofilia? „Po zetknięciu z pedofilem pozostanie cenne uczucie wstydu i napięcie erotyczne". Niepełnosprawni? Mają siedzieć w domach. Kobiety? I tak się nie znają na polityce, więc po co dawać im prawa wyborcze! A ustrój idealny to monarchia i król wskazany przez niebiosa. W kampanii europarlamentarnej Korwin dołożył do tego utyskiwania na komunistów i maoistów z Brukseli, obiecał odsunięcie od koryta albo wsadzenie do więzienia wszystkich, którzy głosowali za podniesieniem wieku emerytalnego. I udało się!

Jak Tymiński, Lepper i Palikot

Fenomen jego powodzenia nie wydaje się nadto skomplikowany. Młodych (to ta grupa przesądziła o jego dobrym wyniku) przekonał obecnością w mediach społecznościowych, opowieścią o tym, jak bardzo jest antymainstreamowy, niepokorny i jak świetnie rozwiąże wszystkie trudne do rozwiązania problemy. Do starszych dotarł utyskiwaniem na brudny świat polityki i obietnicami jego „pogonienia". Czyż nie na tych samych nutach grali kiedyś Stan Tymiński czy Andrzej Lepper? Czy na hasłach buntu przeciw „politycznym knurom" nie wyrósł przed kilkoma laty Janusz Palikot? Badania elektoratu już pokazują, że niedawni zwolennicy buntownika z Biłgoraja dziś pokochali Korwina i jego muszkę, a nie zdziwiłbym się, gdyby wśród jego wyborców byli też niegdysiejsi fani Samoobrony.

Dotychczasowe doświadczenia antyestablishmentowych buntowników nie wróżą Korwinowi dobrze. Zazwyczaj byli gwiazdami jednego, góra dwóch politycznych sezonów. Gdy zdobywali miejsca parlamentarne, rządowe i odnosili sukcesy – szybko obrastali w piórka, wyciszali emocje, uspokajali język i się ustatkowywali. W chwilę potem wyborcy ich odrzucali i zaczynali poszukiwać nowych „gniewnych". Po Lepperze znaleźli Palikota, po Palikocie pokochali Korwina.

Obciach za granicą

Europarlament – jak się wydaje – nie jest najwygodniejszą trampoliną do rozwoju politycznej kariery. Korwin mniej krzykliwy, uspokojony i „europejski" może szybko rozczarować swych zwolenników. Z kolei Korwin działający tam w swoim sprawdzonym stylu może budzić nawet u części swych zwolenników przykre poczucie, że jego zachowanie to obciach i przynosi Polsce wstyd za granicą. Jego problemem jest też to, że mimo wielu lat w polityce wciąż wydaje się singlem, mającym wokół siebie wyłącznie wpatrzonych w niego wyznawców, którzy pod względem medialnej i politycznej sprawności nie dorastają mu do pięt. Jaskółką zwiastującą zmianę tego stanu rzeczy może być porozumienie z Przemysławem Wiplerem. Jeśli za eksposłem PiS poszliby następni, choć odrobinę otrzaskani w bojach politycy, a Korwin z jednej strony umiałby zachować dotychczasową barwność, z drugiej zaś utemperowałby nieco język, jakim wypowiada się na temat spraw tak delikatnych (przepraszam za umieszczenie ich obok siebie), jak seks, pedofilia, Holokaust czy miejsce kobiet, mógłby bardziej trwale zagościć w parlamentarnej rzeczywistości.

Gdyby Korwinowi udała się sztuka utrzymania przy sobie dotychczasowych wyborców i uwiedzenia tych, którzy dopiero będą wchodzić na wyborczy rynek, kto wie, czy po wyborach parlamentarnych w roku 2015 pozbawione dotąd zdolności koalicyjnych PiS nie zyska nagle potencjalnego partnera do rządzenia.

Autor jest dziennikarzem RMF FM oraz TVN 24

Od 23 lat Janusz Korwin-Mikke nie zdołał ani razu przekroczyć wyborczego progu. Przegrywał mniej czy bardziej spektakularnie, ale zawsze przegrywał. I oto uśmiechnęło się do niego szczęście. Trafił na dobry moment, gdy jednych radykałów wymiotło z polskiej polityki, a inni postanowili zmienić swoje emploi. Wypełnił próżnię. Pytanie – czy wypełnił na długo.

Dla nagle i dość nieoczekiwanie rozrośniętej grupy zwolenników Korwin jest konsekwentnie głoszącym swe poglądy niezłomnym liberałem i prawdziwym antyestablishmentowym buntownikiem. Przeciwnicy widzą w nim pełnego dziwactw i szokujących poglądów ekscentryka, a nawet zarzucają mu zachowania zatrącające o emocjonalną niestabilność. Sceptycy dowodzą z kolei, że jest wyrachowanym graczem, dla którego głoszenie efektownych tez jest sposobem na życie.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Emmanuel Macron w swych deklaracjach jawi się jako wizjonerski lider Europy
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach