Przy jednolitym egzaminie pierwszego stopnia dopuszczającym do aplikacji muszą być wprowadzone limity przyjęć – twierdzi Ministerstwo Sprawiedliwości. Inaczej mogłoby się okazać, że np. wszyscy, którzy zdali egzamin, wybrali aplikację notarialną, a to byłoby nieracjonalne z punktu widzenia całego systemu – wyjaśnia. Chodzi też o to, by aplikanci byli należycie szkoleni za pieniądze, które płacą za aplikację, co nie jest możliwe przy nieograniczonej ich liczbie. Dolny limit ustalony w ustawie ma zaś być gwarancją dla zdających, że korporacje prawnicze nie zamkną dostępu do aplikacji. Dlatego MS rozważa przyjęcie limitu nie niższego niż 15 proc. liczby członków danej izby adwokackiej, radcowskiej bądź notarialnej.
– Z jednej strony limit minimalny określony w odniesieniu do liczby radców w danej izbie to nie najszczęśliwszy pomysł. Z drugiej trzeba przyznać, że to jakaś próba rozwiązania problemu – mówi Maciej Bobrowicz, prezes Krajowej Rady Radców Prawnych. – I ministerstwu, i samorządowi powinno przecież zależeć na tym, by kształcić dobrych radców prawnych. To bardzo trudne, gdy tak jak w Warszawie szkoli się 1500 aplikantów. Chyba doszliśmy tu do kresu możliwości. Jak dbać o jakość przy takiej ilości? – pyta retorycznie prezes Bobrowicz.
Z lekką rezerwą ocenia koncepcję ministra Ćwiąkalskiego Joanna Agacka-Indecka, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, choć przyznaje, że pierwszy raz kompleksowo próbuje ona uwzględnić sytuację na rynku usług prawniczych, także pod kątem regulowania liczby prawników.
– Czekamy na szczegóły, w tym na określenie mechanizmu ustalania limitów. Dziś adwokatura jest w stanie przeszkolić wiele osób – mówi. Jej zdaniem limity nie muszą wcale oznaczać zmniejszenia liczby aplikantów i nie taki jest ich cel. Chodzi raczej o zapewnienie wszystkim aplikantom realnego patronatu adwokackiego i możliwości praktyk w sądzie i prokuraturze oraz o racjonalne rozmieszczenie aplikantów na terenie poszczególnych izb.
Koncepcja Ćwiąkalskiego zakłada zakończenie aplikacji egzaminem państwowym drugiego stopnia. Choć więc szkolenia prowadzone byłyby odrębnie przez korporacje, to z uwzględnieniem pewnego wspólnego minimum programowego. Te kwestie także budzą kontrowersje w samorządach.