Na 1161 zdających w stolicy na aplikację adwokacką test zaliczyło 107 (9,22 proc. – to nieco mniej niż średnia polska – 11,6). Po sprawdzeniu wyniku na liście większość przygnębiona opuszczała siedzibę warszawskiej palestry. – To koniec kariery – rzucił jeden ze zdających. – Nie bardzo mam nastój na rozmowę.
Rozmowniejsi byli oczywiście ci, co zdali. Oni też chyba liczniej przybyli. Za niektórych przyszły matki, ojcowie. – Jestem szczęśliwa – krzyczała do komórki informując bliskich i znajomych Alicja Nowakowska, absolwenta Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. Dostała 194 punkty (kwalifikowało 190). Kuła trzy miesiące, studia skończyła rok temu, ale zdawała pierwszy raz.
Pierwszy raz zdawało też trzech kolegów, tegorocznych absolwentów UMCS. Dwaj zdali, trzeci nie. – Ja mam już pracę, nie dostałem urlopu, uczyłem się nieco ponad dwa tygodnie, gdybym mógł uczyć się miesiąc dłużej, zdałbym – twierdzi Grzegorz Nowaczyk (178 punktów). – Moi koledzy uczyli się od wakacji i zdali. To przykre, zwłaszcza dla tych, którzy uczyli się kilka miesięcy, ale nie koncentrowali się na tematyce, którą preferowali autorzy testu. Nie mnie oceniać, czy powinno dostać się 50 proc. zdających, więcej czy mniej, na pewno 10 proc. to wynik zbyt wysokiej poprzeczki.
107 szczęśliwców dostało się na aplikację na 1161 zdających
Dostał się natomiast Maciej Zaborowski (196 punktów) z Fundacji Odpowiedzialność Obywatelska (zajmuje się działalnością patriotyczno-edukacyjną, a tutaj wspiera zdających na aplikacje). – Gdy zdawałem na Uniwersytet Warszawski, zabrakło mi punktu, by dostać się na studia dzienne, obawiałem się więc teraz powtórki, ale miałem trochę szczęścia. Inni go nie mieli, im radzę, żeby już teraz demonstrowali swoje niezadowolenie z przebiegu egzaminu.