Ale realia są brutalne – po niedawnym kryzysie finansowym banki na całym świecie zaciskają pasa, oszczędzając na pracownikach. Według niedawnego podsumowania „Rzeczpospolitej" przez ostatnich pięć lat zatrudnienie w polskich bankach zmalało o prawie 5 proc., do 169 tys. etatów. A w przyszłym roku szykują się kolejne zwolnienia.

Odwrotnie jest w handlu, gdzie przewidywany jest spory popyt na pracowników. W ślad za nim idą pieniądze, co już widać, sądząc po rywalizacji dużych sieci handlowych na podwyżki. Z perspektywy najlepiej zarabiających może to wyglądać śmiesznie, gdy sieci przechwalają się podwyżką z 2,1 tys. do niespełna 2,3 tys. zł brutto miesięcznie. (Robi się mniej śmiesznie, gdy ktoś przeliczy, jakie koszty taka podwyżka oznacza dla firmy).

Wróćmy jednak do pracowników. W ubiegłym roku przeciętna płaca w bankowości (jak wynika z danych firmy Sedlak & Sedlak) wynosiła 5 tys. zł. O 1,5 tys. więcej niż przeciętna płaca w handlu. Biorąc jednak pod uwagę pensje rzędu 6–7 tys. zł brutto oferowane młodym kierownikom sklepów, perspektywa kariery w tej branży nie wygląda już tak źle. A im wyżej, tym lepiej, zwłaszcza że duże sieci handlowe to nie tylko sklepy, ale także centrale z pionami zakupów, logistyki, HR czy PR. Potężny biznes. Na razie rosnący, choć nie wiadomo, jak długo.

Co wtedy? No cóż, mimo różnic interesów pracowników i pracodawców jedno jest wspólne: elastyczność. Niezbędna dla firm, które z dnia na dzień muszą skalkulować na nowo swój biznesplan, bo konkurencja podniosła godzinową stawkę o złotówkę. I dla pracowników, których branża przestaje być „rozwojowa i perspektywiczna". Muszą więc szybko znaleźć nowy pomysł na życie.