Szkoda, że PiS psuje państwo

Do tej pory staraliśmy się zachować dobry dialog i mówić, że polskie regiony i rząd jednym głosem wypowiadają się w kontekście naszej przyszłości. Szkoda to psuć – mówi Marek Woźniak, marszałek Wielkopolski.

Publikacja: 15.10.2018 02:27

Marek Woźniak (1960 r.) jest absolwentem archeologii na Wydziale Historii Uniwersytetu im. Adama Mic

Marek Woźniak (1960 r.) jest absolwentem archeologii na Wydziale Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ukończył również Podyplomowe Studium Samorządu Terytorialnego na Wydziale Prawa i Podyplomowe Studium Polityki i Zarządu Lokalnego na Wydziale Socjologii poznańskiego UAM. Karierę samorządową rozpoczął w 1990 r. – przez cztery lata był sekretarzem gminy Suchy Las. W październiku 2005 roku objął funkcję marszałka województwa wielkopolskiego, którą pełni nieprzerwanie od czterech kadencji. Od lutego 2011 r. jest też wiceprezesem Związku Województw Rzeczpospolitej Polskiej.

Foto: NOTABENESTUDIO

ZR: Ostatnio w kampanii sztab PiS zarzucił samorządom, które są kierowane przez PO i PSL, że z powodu niegospodarności i nieudolności działań samorządowców tracimy miliardy euro. Komisja Europejska to sprostowała, ale co pan o tym myśli?

Marek Woźniak: To jest typowo kampanijny zabieg. Trochę szkoda, że minister Kwieciński, odpowiedzialny w rządzie za tę sferę, który jest osobą merytoryczną, z doświadczeniem i wiedzą, jednak daje się wciągać w tę kampanię. Staramy się prowadzić dialog między regionami a resortem inwestycji i rozwoju, bo tego wymaga od nas polska racja stanu. Obserwuje nas i ocenia nie tylko KE. Efekty wydatkowania pieniędzy z tej perspektywy rzutują na przyszłą perspektywę. Pomimo ogromnych napięć w Brukseli staramy się mówić jednym głosem.

Czyli taki zabieg kampanijny szkodzi naszym interesom?

Dzisiaj nic nie dzieje się w próżni, a każda taka wypowiedź jest gdzieś słyszalna i może być wykorzystana przeciwko nam. Przecież nie wszyscy są entuzjastami polityki spójności w Europie. Jest cała grupa tzw. przyjaciół dobrego wydatkowania, czyli tych, którzy uważają, że te pieniądze są źle wydawane i trzeba je lepiej lokować, w bardziej prorozwojowe dla Europy przedsięwzięcia.

Czyli z jednej strony kraje północy, które by chciały oszczędzać, i kraje południa, które chciałyby to bardziej powiązać np. z bezrobociem, sytuacją społeczną itp.?

Nie wszyscy płatnicy netto podzielają nasz entuzjazm do polityki spójności. Są takie duże europejskie przedsięwzięcia, jak tunel pod przełęczą Brenner, które kosztują nieprawdopodobne miliardy euro. Zawsze można lepiej tam wydać pieniądze, gdzie wskaźniki efektywności są najwyższe. Sytuacja unijnego budżetu jest trudna. Niedobrze się dzieje, jeśli dodatkowy element argumentacji „na nie" płynie z kraju członkowskiego, takiego jak np. Polska. Wystarczy go przyjąć i śmiało podkreślać „proszę zobaczyć, nie radzą sobie, więc może lepiej nie dawać im pieniędzy?!". Jest taka grupa osób, które uważają, że konkursy powinny odbywać się w Brukseli i tylko na najpoważniejsze rozwojowe przedsięwzięcia dla Europy, a o kopertach krajowych i regionalnych powinniśmy zapomnieć. Po co dawać im argumenty?

Do tej pory staraliśmy się zachować dobry dialog i mówić, że polskie regiony i rząd jednym głosem wypowiadają się w kontekście naszej przyszłości. Szkoda to psuć. Przecież w naszym wspólnym interesie jest podkreślanie wagi tych pieniędzy i tego, że potrafimy je skutecznie inwestować w polskie regiony. One pozwalają realizować nam poważne cele, budując mocny fundament rozwoju. Takie nieodpowiedzialne wypowiedzi burzą naszą wspólną narrację, a to ogromna strata. Ale widać, że to jest trochę naciągana narracja, pod potrzeby kampanii. Mnie i mój region akurat minister Kwieciński pochwalił (śmiech). Powiedział, że Wielkopolska jest dobrze zarządzanym regionem i nie ma z nim żadnego problemu. Bo taka jest prawda – jesteśmy w czołówce wydatkujących fundusze z UE.

Realia to określone, twarde wskaźniki. Niektórzy są wyżej, niektórzy niżej w tym rankingu, ale rzetelna analiza nie pozwala powiedzieć, że w 2023 r. będzie katastrofa!

Na koniec 2018 r. czeka nas unijne „sprawdzam!". Być może niektórym zapalą się czerwone lampki, ale to nie jest jeszcze ten moment. Rząd od początku naciska, bo chce mieć sukcesy. Ale czasem zapomina o racjonalnych argumentach.

Jak pan zareagował, gdy usłyszał apel do wyborców, żeby głosowali na tych, co są z partii rządzącej, żeby nie było napięć pomiędzy samorządami, w których przewagę ma opozycja, a rządem?

To jest skandaliczny zabieg, a nawet prostackie podejście do sprawy. Czasami politycy mają takie ciągoty. Jesteśmy dysponentami funduszy z UE, rząd też. Nie można tego typu komunikatu wysyłać w świat, bo to się kłóci ze wszystkimi regułami wydatkowania tych pieniędzy. A te mają być rzetelne, klarowne i oparte na kryteriach obiektywnych, a nie politycznej kalkulacji. My stosujemy się do reguł, nie dzielimy samorządowców na naszych i nie naszych, mając do dyspozycji czy to środki unijne, czy budżetowe. Jestem w stanie każdego dnia udowodnić, że pieniądze z naszego regionalnego budżetu i UE płyną do samorządowców, którzy dzisiaj związani są z PiS-em. Dla mnie ten problem nie istnieje – liczy się dobry projekt. A to, co teraz ogłasza PiS ustami swoich najwyższych funkcjonariuszy, to nic innego jak psucie państwa!

To jest stała praktyka czy tylko na czas kampanii?

Dotychczas ten przaśny komunikat, że „nie jesteście nasi, więc nie dostaniecie niczego" nie funkcjonował tak wyraźnie w przestrzeni publicznej. Ta relacja była poprawna, choć spory i napięcia były i są. My też mamy zastrzeżenia do rządu, który, opóźniając pewne prace czy decyzje, hamuje nasze realizacje. Komisja Europejska postawiła swoje formalne wymogi, oczekując powstania ogólnokrajowych dokumentów, tak jak np. krajowy plan gospodarki odpadami. Ten nie powstał na czas, a my przecież na podstawie tego planu realizowaliśmy regionalne programy. Do tego dochodzi cały plan transportu i kwestia melioracji. Warto wiedzieć, że żaden z projektów melioracyjnych, które planowaliśmy w regionalnych programach operacyjnych, nie został podjęty przez Wody Polskie, które przejęły w tym zakresie nasze kompetencje. A w moim regionie to projekty za 100 mln zł!

Jaki obszar dla pańskiego samorządu jest najważniejszy: inwestowanie w infrastrukturę dla przedsiębiorstw, zbudowanie stref ekonomicznych, transport?

Działamy według pewnego gorsetu, który nałożyła nam KE. W jego ramach mogliśmy sobie poukładać określone rodzaje wydatków. W Wielkopolsce kładziemy nacisk na konkurencyjność gospodarki i infrastrukturę, także na sprawy społeczne. Cały czas inwestujemy w fundamenty rozwoju, czyli infrastrukturę i konkurencyjność. Odżegnywaliśmy się od spektakularnych wizerunkowych przedsięwzięć, co niektórzy nam zarzucają, oczekując na tym etapie fajerwerków. To jest całkowicie przemyślana polityka. I konsekwentnie przez nas realizowana. Na takie projekty jak nowa filharmonia przyjdzie jeszcze czas, bo chcemy ją mieć w naszej przestrzeni.

To co powstało?

Solidne elementy infrastruktury transportowej, w tym modernizacje linii kolejowych, które nie my powinniśmy finansować. W tej chwili realizowany jest w Wielkopolsce ważny odcinek na trasie między Poznaniem a Piłą, który nie znalazł się w ogólnopolskim planie wielkich inwestycji kolejowych. My go wspieramy pieniędzmi unijnymi z programu regionalnego w kwocie ponad 400 mln zł.

Przed kampanią PiS krytykował ten projekt: że jest zbyt pasywny, że jesteśmy minimalistami... W efekcie, nie dano nam ani złotówki na jego realizację, a dziś politycy PiS przyjeżdżają „z wizytą gospodarską" i robią sobie zdjęcia na tle tych inwestycji, przypisując sobie nasze sukcesy.

W ogóle mamy dobre doświadczenia, jeśli chodzi o kolej. Kupiliśmy 32 nowoczesne pociągi elektryczne Pesy, które poprawiły komfort podróżowania w regionie. Mamy własną spółkę, Koleje Wielkopolskie, która się rozrasta i ma coraz lepszą ofertę dla pasażerów. Mamy już połowę rynku przewozów w województwie i chcemy kupować następne pociągi, ale... I tu pojawiają się problemy.

Wracając do wątku trudności z wydatkowaniem pieniędzy europejskich, to trzeba pamiętać, że mamy coraz trudniejszy rynek. Przy okazji każdego przetargu towarzyszą nam chwile napięcia, czy będzie nas stać na realizacje za dużo większe, niż zakładaliśmy, pieniądze. Czasami różnice są szokujące, ale nie wynikają z tego, że samorządy sobie nie radzą. Taki jest dziś rynek.

Wracając do miksu środków z funduszu społecznego i spójności. Jakiś przykład?

Tak, świeży przykład, bardzo wyczekiwany przez tych, którzy troszczą się na co dzień o ludzi ze spektrum autyzmu, czyli Dom Autysty. To pionierski projekt polegający na realizacji niedużego, bo ok. 600 mkw., obiektu – z przyjazna przestrzenią na warsztaty, sprzyjające nabyciu umiejętności społecznych pozwalających na samodzielne poruszanie się w przestrzeni publicznej. Taki jest właśnie pomysł fundacji, która dostała od nas pieniądze na budowę domu, a z funduszu społecznego ma z kolei zagwarantowane prowadzenie w nim zajęć przez dwa lata. Podobnych projektów jest więcej, ale ten jest ważny, bo jeśli zadziała, będzie służył innym jako dobry przykład. Taki, który warto powielać. W Polsce opieka nad osobami niepełnosprawnymi jest niedofinansowana, na uboczu głównego nurtu spraw, którym dedykowane są instrumenty finansowania. Czas, żeby o to zadbać na poziomie krajowym. My w Wielkopolsce robimy swoje!

A przykłady projektów, które mają zwiększać konkurencyjność gospodarki?

Jest ich mnóstwo. Począwszy od przygotowania terenów inwestycyjnych, które w tej perspektywie UE mają podwyższoną poprzeczkę. Beneficjent, który dostaje pieniądze na uzbrojenie terenu i jego zagospodarowanie, musi zagwarantować, że ten teren zostanie zasiedlony przez małe i średnie firmy.

Funduszy zwrotnych z kolei używamy do wspierania przedsiębiorców. To u nas popularny mechanizm, który świetnie się sprawdził. W perspektywie 2007–2013 mieliśmy ponad 5 tys. umów, a teraz te pieniądze wracają do nas i będziemy mogli je wykorzystać po raz kolejny. Mamy specjalną spółkę, Wielkopolski Fundusz Rozwoju, która dedykowana jest powtórnemu wykorzystaniu środków na wsparcie przedsiębiorców.

Jest także, choć już na mniejszą skalę, pula na bezpośrednie dotowanie zakupów nowoczesnych maszyn, technologii, elementów organizacyjnych czy systemów informatycznych dla firm. To dziś dość kontrowersyjne rozwiązanie, bo mam wątpliwości, czy na wolnym rynku to dotacja jest najlepszą formą działania. Jeśli jedna firma dostaje takie bezzwrotne wsparcie i kupuje nowoczesne maszyny budowlane, podczas gdy pozostali go nie mają, to zyskuje przewagę konkurencyjną. Może lepiej, żeby wszyscy mieli dogodny dostęp do pożyczki, wtedy zasady są równe dla wszystkich.

Zmorą przedsiębiorców są rosnące koszty materiałów budowlanych i pracy. Jak duży to problem dla pana jako zamawiającego?

Mam w tej kwestii coraz większe obawy, bo przeszliśmy już kilka procedur, które zakończyły się koniecznością dołożenia przez nas brakujących środków z własnego budżetu. Dziś finalizujemy umowę na budowę dużego szpitala dziecięcego, do którego musieliśmy dołożyć z samorządowej kasy ponad 50 mln zł, bo inaczej projekt o wartości 400 mln zł byłby zagrożony. Ceny wyższe o 15 proc. od tych, które szacujemy, są jeszcze do przyjęcia, ale zdarza się stuprocentowe przebicie ofert! Np. fragment drogi, oszacowany przez nas na 40 mln zł, został w ofercie wyceniony na 80 mln zł. Wówczas jesteśmy zmuszeni taki przetarg powtórzyć, choć i ten zabieg często nie przynosi korzystnego dla nas rozwiązania.

I co wtedy?

Mieliśmy ambicję zrealizować kilkadziesiąt projektów infrastrukturalnych w tej perspektywie finansowej UE. Teraz będzie ich 15–20 procent mniej. Szkoda. Ale zakładamy, że budżet europejski będzie nas finansował jeszcze w następnych latach, więc zrobimy później to, czego mieszkańcy się dopominają.

I to jest to realne zagrożenie dla wydatkowania pieniędzy z Unii. Jeśli mamy przygotowane projekty, które przeszły pozytywnie ocenę, mają zatwierdzoną dokumentację i wszelkie niezbędne decyzje, a nie ma chętnego, żeby je zrealizować albo jest, ale żąda dużo wyższej ceny, to mamy dylemat. Czasem beneficjent staje pod ścianą. Pozostaje wówczas tylko czekać na inne czasy.

A nie jest tak, że Wielkopolska trochę padła ofiarą swojego sukcesu? Ma rekordowo niskie bezrobocie, ale koszty pracy są wyższe.

Od wielu lat mamy najniższe bezrobocie w kraju, ale średnia płaca nie należy do najwyższych. Jest na poziomie o 1000 zł niższym niż na Śląsku. Przedsiębiorcy z Wielkopolski są skłonni bardziej inwestować niż płacić większe pensje. Być może to efekt tego, że Wielkopolanie, którzy z dziada pradziada mają wysoki etos pracy, są gotowi pracować za niższą płacę. To trochę działa na zasadzie takiego naszego wewnętrznego przymusu czy zobowiązania, że wolimy pracować u siebie niż wyjeżdżać za granicę.

A nasz rozwój jest bezustanny. Jesteśmy jednym z dwóch regionów, który nadal podwyższa swoje wskaźniki PKB na głowę mieszkańca, podczas gdy pozostałe regiony się zatrzymały. Jeśli firmy się rozwijają, to naturalnie potrzebują rąk do pracy, bo robotyzacja jeszcze nie zastąpiła ludzi. Mamy sporą liczbę pracowników z Ukrainy, ale to nie jest recepta na rozwiązanie problemów, bo są to często pracownicy bez wysokich kwalifikacji i jest ich za mało, do tego gotowych pracować tylko sezonowo. Te osoby w większości nie wiążą przyszłości z naszym regionem.

Ile brakuje lepiej wykwalifikowanych pracowników?

Zgłoszone zapotrzebowanie jest na poziomie ponad kilkudziesięciu tysięcy osób.

Wielkopolska jest dobrym przykładem regionu, który przyciąga międzynarodowych inwestorów prywatnych. Jak to osiągacie?

Zastanawiam się, ale z obawą, czy ta tendencja będzie nadal optymistyczna. Naszą ostatnią wielką inwestycją była budowa fabryki Volkswagena, która zadziałała jak silny bodziec rozwojowy. To 5 tys. pracowników i ogromny rozwój firm lokalnych – wokół tej nowoczesnej fabryki.

Okazuje się, że czynnikiem, który firmy stawiają na pierwszym miejscu, poszukując dla siebie najlepszej lokalizacji, jest dostępność wysoko wykwalifikowanej kadry. Nie patrzą już na niskie koszty pracy. Ważna jest gwarancja w miarę szybkiego uruchomienia produkcji i to, by była bezusterkowa. Sam niski wskaźnik bezrobocia – w Poznaniu to poniżej 2 proc. – to sygnał dla przedsiębiorcy, że będzie musiał dowozić pracowników z dalszych obszarów. Rozważa też lokalizację dla swojej inwestycji z dala od głównego centrum aglomeracji poznańskiej. To jest pozytywne. Np. ładnie rozwija się Piła, gdzie stworzono dobre tereny inwestycyjne. Okazuje się, że kluczowa jest w tym przypadku szybkość postępowań i dobry dialog między tymi, którzy decydują o procedurach administracyjnych a inwestorem.

Czasem lista postulatów, które inwestor zgłasza jest długa, a postulaty niełatwe do zrealizowania. Jeśli są to np. elementy infrastruktury podlegającej decyzjom na szczeblu krajowym, to bez przychylności właściwych decydentów cały ten proces się wydłuża.

Wspomniane 100 tys. osób jesteście w stanie załatwić na poziomie regionu? Czy potrzebna jest polityka w skali całego kraju?

Polityka krajowa jest potrzebna, bo kluczowe są tu dwa elementy. Po pierwsze dobre procedury imigracyjne. Ważne jest rzetelne sprawdzenie osób, które są gotowe przyjechać do nas do pracy, a następnie sprawne ich przeprowadzenie przez wszystkie procedury aż po uzyskanie wizy.

Potrzeba rozmowy o tym, jak stworzyć warunki normalnej egzystencji osobom, które przyjeżdżają do nas z innych krajów, zwłaszcza tym, które reprezentują inną kulturę. Jak ułatwić im integrację, edukację językową czy poruszanie się w nieznanej przestrzeni. W Polsce tego tematu właściwie nie tknęliśmy. Tę lekcję musimy w końcu przerobić.

Zaczęliśmy w tej kwestii współpracę z Niemcami i Włochami. Oni mają dobre doświadczenia i określone mechanizmy, które się sprawdziły. Oczywiście okazują się niewystarczające w obliczu gwałtownej fali migrantów napływających w sposób niekontrolowany. Ale, jeśli to jest grupa osób, nad którą taka kontrola jest możliwa i które zostały zweryfikowane pozytywnie z myślą o naszym wspólnym bezpieczeństwie, to czas na zaplanowanie ich życia. To musi odbywać się w regionach i lokalnych środowiskach, ale bez rządowego planu wsparcia i otwartych procedur to się nie uda.

Wielkopolska akurat nie cierpi na ujemny wynik demograficzny, ale sam wiek osób mieszkających w regionie będzie się zmieniał na naszą niekorzyść. Wzrośnie liczba osób w wieku poprodukcyjnym i chodzi właśnie o uruchomienia rezerw wśród tych, którzy przejdą na emeryturę. Inicjujemy programy, żeby zachęcać i stworzyć warunki takim osobom, które są na tyle zdrowe i gotowe się przekwalifikować, by mogły pracować np. na pół etatu. To ważne.

Kwestie wynagrodzeń samorządowców. Niedawno weszły w życie regulacje w odpowiedzi na spór o zarobki osób publicznych. Jaki to będzie miało efekt na funkcjonowanie samorządu?

To jest temat tabu polskiej polityki. Temat, który ma długą i nie najlepszą historię. Ja jestem samorządowcem od 1990 r. Restrykcje, co do naszych wynagrodzeń, wprowadzono już za czasów rządu Jerzego Buzka. Nastąpił wówczas nieracjonalny wzrost płac samorządowców, którzy sami je dla siebie zaplanowali. Czasem według zasady: starosta zarabia dwa razy tyle, co wójt, a marszałek trzy razy tyle. A to, w ocenie polityków, spowodowałoby zagrożenie wystawienia złej oceny rządzącym. Wprowadzono wtedy ograniczenie kominowe i tak to dalej funkcjonowało. Przez lata nie było dyskusji o tym, że jest co najmniej dziwną sytuacja, w której wójt małej gminy i marszałek województwa mają wynagrodzenie na tym samym poziomie.

Zabrakło racjonalnej, pozbawionej politycznych akcentów dyskusji na merytoryczne argumenty na temat tego, ile samorządowcy powinni zarabiać i jaki poziom wynagrodzeń jest sensowny z punktu widzenia systemu.

Za to polityczne cięcia, jakie ostatnie wykonano „pod publiczkę", jak się później okazało, obdarły tę pracę z jakiejś części godności, bo z punktu widzenia ciągłości państwa, to jest po prostu zły sygnał. Taki, który niektórych świetnych ludzi, znających się na samorządzie, zniechęci do tej odpowiedzialnej służby publicznej. Zniechęci brakiem perspektyw na poważne potraktowanie, a to ważne dla kogoś, kto planuje swoją karierę w tej sferze. Szkoda, bo samorządowi fachowcy będą częściej szukać mniej stresującej i bardziej stabilnej aktywności. A to strata dla państwa.

ZR: Ostatnio w kampanii sztab PiS zarzucił samorządom, które są kierowane przez PO i PSL, że z powodu niegospodarności i nieudolności działań samorządowców tracimy miliardy euro. Komisja Europejska to sprostowała, ale co pan o tym myśli?

Marek Woźniak: To jest typowo kampanijny zabieg. Trochę szkoda, że minister Kwieciński, odpowiedzialny w rządzie za tę sferę, który jest osobą merytoryczną, z doświadczeniem i wiedzą, jednak daje się wciągać w tę kampanię. Staramy się prowadzić dialog między regionami a resortem inwestycji i rozwoju, bo tego wymaga od nas polska racja stanu. Obserwuje nas i ocenia nie tylko KE. Efekty wydatkowania pieniędzy z tej perspektywy rzutują na przyszłą perspektywę. Pomimo ogromnych napięć w Brukseli staramy się mówić jednym głosem.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony