Efekt po latach
Większość akt ginie w zaciszu, przez zwykłe niedbalstwo, a zaginięcie wychodzi na jaw po latach, gdy okazuje się, że akta są akurat potrzebne. Problem towarzyszy polskim sądom od lat. Na razie jednak nie znaleziono sposobu, jak skutecznie ograniczyć to kompromitujące zjawisko.
Można je jednak zdiagnozować. Bez wątpienia jedną z głównych przyczyn zaginięć jest ciągle niedobra kondycja polskiego wymiaru sprawiedliwości. Koszmarne warunki lokalowe, zła organizacja, zatory – część sądów wciąż nie może się z tym uporać. Tymczasem wszystko to sprzyja nieprawidłowościom. W ciasnym sekretariacie, w którym na biurkach piętrzą się stosy akt, łatwo o ich zaginięcie.
– Największą zmorą jest wkładanie akt jednych w drugie, po czym trafiają one do archiwum – mówią sędziowie. Równie częstą pomyłką jest wysyłanie akt do niewłaściwego sądu.
W opinii sędziów właśnie zaginięcia będące następstwem zwykłego niedbalstwa stanowią przeważającą większość, a kradzież akt na zamówienie to rzadkość. Częściowym rozwiązaniem problemu byłoby wprowadzenie do polskich sądów elektronicznych akt, które mogłyby funkcjonować obok ich tradycyjnej wersji.
W karnych najtrudniej
Dziś procedura odtwarzania, którą zarządza się w razie zaginięcia, jest długotrwała i może skutecznie paraliżować prowadzone procesy i śledztwa. Najtrudniej odtworzyć akta w sprawie karnej. Jeżeli jest skomplikowana, może to potrwać wiele miesięcy, bo trzeba wezwać strony, świadków, skompletować kopie dokumentów. Czasami okazuje się, że akt nie da się odtworzyć.
Sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie był w nim przez wiele lat przewodniczącym wydziału.