Premier David Cameron nie ma mandatu społecznego, by rozpocząć takie negocjacje. Dopiero jego następca, nowy lider Partii Konserwatywnej i premier Wielkiej Brytanii, ustali pozycje negocjacyjne. Bardzo możliwe, że różni kandydaci do schedy po Cameronie zaprezentują odmienne wizje w tej sprawie. Dlatego najpierw musimy wybrać nowego lidera, a dopiero potem ruszą negocjacje. Można się spodziewać, że wszystko stanie się jasne do początku października, kiedy odbędzie się konwencja wyborcza Partii Konserwatywnej. Do tego czasu i Londyn, i stolice krajów UE muszą się zastanowić, jak poukładać nasze relacje na nowo. To kluczowa kwestia – musimy wszyscy wiedzieć, co chcemy osiągnąć. Najgorszą rzeczą byłoby przystąpić do negocjacji bez przygotowania.
A jak pan sobie wyobraża przyszłe stosunki z UE? Czy w grę wchodzi wariant norweski? Norwegia formalnie nie jest w Unii, ale należy do europejskiej strefy wolnego handlu EEA.
To pytania do przyszłego premiera.
To także kwestia decyzji Partii Konserwatywnej, której pan jest prominentnym członkiem. Zajmuje pan swe stanowisko od ponad sześciu lat. Nie ma w historii Wielkiej Brytanii nikogo, kto byłby dłużej ministrem europejskim.
Oczywiście, nie będzie już tak, jak było nam razem w Unii. Ale musimy wszyscy zrozumieć jedno – są wspólne, kluczowe interesy Wielkiej Brytanii i pozostających w UE krajów. Dlatego musimy znaleźć sposoby kontynuacji bliskiej współpracy w kilku dziedzinach. Jedną z nich jest zwalczanie terroryzmu i przestępczości zorganizowanej. Musimy także stworzyć forum koordynowania przynajmniej głównych kierunków polityki zagranicznej – Polska oraz kraje bałtyckie rozumieją to jak mało kto. Jeśli zaś chodzi o gospodarkę, to zwolennicy Brexitu muszą odpowiedzieć na kluczowe pytanie: ile wspólnego rynku chcą i co mają do zaoferowania, jeśli chodzi o swobodny przepływ pracowników między krajami UE i Wielką Brytanią. Mój kolega z rządu, szef MSZ Philip Hammond, ujął to wyjątkowo trafnie: myślenie, że można zachować dostęp do unijnego rynku i jednocześnie odrzucić swobodne zatrudnianie pracowników z krajów UE jest wielkim nieporozumieniem.
Taka była główna melodia kampanii zwolenników Brexitu.