Środa w Arabii Saudyjskiej należała do Polaków. Jeden z ostatnich odcinków specjalnych miał liczyć 534 kilometry z Harad do Shubaytah, ale z powodu silnego wiatru - uniemożliwiającego załogom helikopterów czuwanie nad bezpieczeństwem uczestników - organizatorzy zdecydowali się przerwać ściganie po 345 kilometrach.
Jazdy nie ułatwiała burza piaskowa, która mocno ograniczała widoczność oraz wydmy, na których łatwo było popełnić błąd. - Wysokie na pięć-osiem metrów, trzeba było być bardzo czujnym, bo nigdy nie wiedzieliśmy, które z nich są urwane, a które nie. Na jednej z nich samochód uszkodził Fernando Alonso - relacjonował Przygoński, którego na trasie 10. etapu dogonił lider rajdu Carlos Sainz.
- Złapaliśmy się za nim i jechaliśmy w jego kurzu, więc mieliśmy dzięki temu dobre tempo. Na szczęście nasz samochód jest sprawny, nie mamy żadnych usterek, z tego się na pewno cieszymy - podkreśla Przygoński, który przesunął się na 23. pozycję w klasyfikacji generalnej. 13. jest drugi z kierowców Orlen Team Martin Prokop (w środę 11. czas). 18. miejsce utrzymał motocyklista Maciej Giemza (w środę 22. czas).
Prawie wszyscy motocykliści i quadowcy, jadący w czołówce, wpadli w nawigacyjną pułapkę i stracili nawet kilkadziesiąt cennych minut. - To była pułapka, jakiej dawno nie widziałem - opowiadał Rafał Sonik, który pierwszą część etapu maratońskiego ukończył na trzeciej pozycji. - Mieliśmy w roadbooku zapisane duże dystanse w jednej kratce i nasze metromierze zaczęły w pewnym momencie pokazywać zupełnie co innego niż książka drogowa. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy i każdy próbował się odnaleźć w rosnącej gmatwaninie śladów. Na przestrzeni dwóch kilometrów krążyło około 40 motocyklistów i quadowców. Byliśmy zmieszani i poplątani jak makaron. Myślę, że każdy z nas zrobił przynajmniej 20 km więcej niż powinien, a Ignacio Casale oraz Simon Vitse krążyli jeszcze dłużej.
Sytuacja uległa zmianie, kiedy do błądzących dojechały pierwsze samochody. Piloci skupieni na roadbooku szybciej rozwiązali łamigłówkę. Chwilę wcześniej na miejsce dotarli Kamil Wiśniewski i Zdenek Tuma. Błądzili najkrócej i skorzystali najwięcej na pojawieniu się aut.