Był typem lekkoducha. Syn profesora Ludwika Bazylowa, autora monumentalnej „Historii Rosji”, stanowił zaprzeczenie powagi, jakiej można by się spodziewać w uniwersyteckiej rodzinie. Przeczytał wszystko co należy, miał wyjątkowe poczucie humoru, reagował błyskawicznie na każdą uwagę, tworząc na poczekaniu kalambury, których mu zazdrościliśmy.
Wyżywał się na boisku jako piłkarz drużyny dziennikarskiej FC Publikator, twórca FC Kaktus, który zdobył sześciokrotnie tytuł mistrza Warszawy szóstek piłkarskich, prezes tramwajarskiego RKS Sarmata, walczący o życie tego wolskiego klubu, w barwach którego w piłkę grał Janusz Kusociński.
A między redakcją i boiskami było zawsze piwo w barze „Żagielek” przy moście Gdańskim, „Fawory” na ulicy Mickiewicza i parę innych w centrum Warszawy. Krzysiek nie miał czasu się ożenić. Podobno jakaś dziewczyna podjęła ryzyko związania się z nim trwale, postawiła jednak warunek: albo ja, albo piłka. Nim skończyła zdanie, już Krzysiek podawał jej płaszcz.
Grał w polu, wolał jednak na bramce. Problem w tym, że miał wadę wzroku, nosił szkła jak dna dobrze mu znanych butelek warszawskiego piwa, a na mecz okulary zdejmował. Jeździliśmy po całej Polsce, zapraszani przez rozmaitych „notabli”, pragnących rozegrać mecz z dziennikarzami ze stolicy, wzmacnianymi na ogół zaprzyjaźnionymi gwiazdami sportu: Władkiem Komarem, braćmi Skrzeczami, byłymi piłkarzami Legii . W Radomiu mieliśmy pecha. Nie dość, że graliśmy po burzy, po ciemku, to jeszcze gospodarze wybrali piłkę biedronkę, nie białą w czarne łaty, tylko odwrotnie. Krzysiek niestety stał w bramce, ta sytuacja całkowicie go zaskoczyła, więc rzucał się do piłki, kiedy już dawno leżała w siatce.
Ale z nim w bramce zdobywaliśmy w opolskich halach tytuł mistrza Polski dziennikarzy, tocząc zazwyczaj finałowe boje z Poznaniem. Krzysiek Bazylow był instytucją w warszawskiej Lidze Szóstek, bo jego FC Kaktus miał w niej pozycję Bayernu. A kiedy nie mieliśmy składu na jakiś mecz chłopaki z Kaktusa - Krzysiek, Marek - grali role dziennikarzy.
Mniej więcej rok temu Krzysiek zadzwonił w jakiejś sprawie i mimochodem wspomniał, że ma raka mózgu, a ponieważ nie stać go na leczenie to go p..li. Tak się wyraził. Jakby to był katar.