Królikowski: Krajobraz sądów po reformie Gowina

Bez fanfar i zbytniego rozgłosu kończy się właśnie sprawa likwidacji małych sądów w ramach tzw. reformy Gowina. Z „pozytywnej szajby" byłego ministra sprawiedliwości pozostało niewiele – pisze sędzia Mariusz Królikowski.

Publikacja: 02.01.2016 07:28

Jarosław Gowin

Jarosław Gowin

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzik

Od 1 stycznia 2016 r. minister sprawiedliwości zamierza przywrócić ostatni ze zlikwidowanych przez Jarosława Gowina sądów, który spełnia warunki do przywrócenia – Sąd Rejonowy w Strzyżowie. Tym samym trwale zlikwidowane pozostaną tylko trzy z 79 sądów dotkniętych „pozytywną szajbą" byłego ministra.

Tak oto kończy się historia, na której ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin postanowił zbić kapitał polityczny poprzez likwidację pewnej liczby (początkowo miało to być 120, później 79) najmniejszych polskich sądów. Oczywiście towarzyszyła temu akcja propagandowa, mająca uzasadnić zmiany. Podstawowym celem zniesienia małych sądów miała być likwidacja lokalnych sitw i układów, które – z nieznanych bliżej powodów – ulokować się miały właśnie w najmniejszych jednostkach, liczących do dziewięciu etatów sędziowskich. Według słów ministra Gowina dobroczynne skutki likwidacji miały polegać także na przyspieszeniu postępowań sądowych – a jakże – o jedną trzecią, poprawieniu organizacji pracy w ramach efektu synergii, oszczędnościach z likwidacji stanowisk prezesów i zabraniu im służbowych limuzyn.

Wiedział najlepiej

Jak zwykle w podobnych przypadkach minister kompletnie nie brał pod uwagę głosów krytyki, płynących ze środowisk lokalnych, a także od sędziów (w tym ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia), wskazujących na iluzoryczność korzyści i realne zagrożenia. Każda krytyka była uznawana za przejaw rozpaczliwej obrony ze strony sitwy i jedynie utwierdzała ministra w przekonaniu do własnych działań. Ignorował przy tym całkowicie względy geograficzne, komunikacyjne i społeczne. Nie wziął nawet pod uwagę tej oczywistej prawdy, że problemy organizacyjne generują zwykle sądy największe, położone w metropoliach, a nie najmniejsze, działające zazwyczaj sprawnie.

Szybko się okazało, że ignorowane przez ministra zastrzeżenia były słuszne. Nie nastąpił spodziewany efekt synergii, gdyż nie mógł nastąpić przy indywidualnym, a nie zespołowym systemie pracy sędziów i połączeniu jednostek odległych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. Nie udało się zwiększyć efektywności o legendarną już jedną trzecią, wręcz przeciwnie – nastąpił jej spadek, co wyraźnie widać w analizie statystyk za lata 2012–2013.

Nie nastąpiły też żadne istotne oszczędności, natomiast bezpośrednie koszty likwidacji (wymiana pieczątek, szyldów itp.) była szacowana na kilka milionów złotych. Kosztów pośrednich, związanych z przesyłaniem akt, korespondencji czy przejazdami, nikt nawet nie próbował oszacować. O kosztach społecznych już nawet nie wspomnę.

Wystąpiły natomiast skutki negatywne. Przez pierwszy miesiąc zamieszanie organizacyjne nie pozwalało na normalne funkcjonowanie sądów. Wkrótce pojawiła się wątpliwość – oparta na uzasadnieniu orzeczenia Sądu Najwyższego – czy przeniesienia w ogóle były skuteczne, bo nie zostały podpisane osobiście przez ministra, tylko przez podsekretarzy stanu. Skutkowało to masowym powstrzymywaniem się sędziów od orzekania, wskutek czego praca 51 jednostek zamiejscowych została na kilka miesięcy w mniejszym lub większym stopniu sparaliżowana.

Kilkuset nieprawidłowo przeniesionych sędziów złożyło odwołania do Sądu Najwyższego. Ostatecznie nad wątpliwościami co do prawidłowości aktów przeniesienia musiał się pochylić pełen skład Sądu Najwyższego, co jest sytuacją niezwykle rzadką i świadczy o powadze problemu prawnego. Notabene ostatecznie się okazało, że akt przeniesienia sędziego nie może być podpisany przez wiceministra. W sprawę został również zaangażowany Trybunał Konstytucyjny, do którego wpłynęło pytanie prawne w tym zakresie.

Fatalny bilans

Szybko stało się oczywiste, że bilans zysków i strat „reformy" ministra Gowina jest zdecydowanie negatywny. Dopóki jednak Jarosław Gowin pełnił swą ministerialną funkcję, z uporem godnym lepszej sprawy skutecznie blokował wszelkie zmiany. Pierwsza próba reaktywacji małych sądów oparta na obywatelskim projekcie ustawy, okazała się nieskuteczna, gdyż spotkała się z wetem prezydenta Komorowskiego.

Druga próba – oparta na projekcie prezydenckim – zakończyła się pełnym sukcesem. Minister Marek Biernacki przywrócił bowiem 41 sądów, których reaktywacja była obligatoryjna, a minister Cezary Grabarczyk – kolejne 34 sądy. Minister Borys Budka zapowiedział przywrócenie ostatniego ze zlikwidowanych sądów.

Nasuwają się w tym momencie dwie niewesołe refleksje. Po pierwsze, jak widać, resort sprawiedliwości dzielnie walczy ze skutkami zjawisk, które sam wywołał. Oczywiście walka ta jest jak najbardziej słuszna, ale czyż nie lepiej byłoby jednak podejmować działania bardziej przemyślane, przy uwzględnieniu głosu osób, które lepiej znają się na funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości niż doktor filozofii pełniący funkcję ministra?

Winnych nie ma

Po drugie, jak zwykle w takich wypadkach politycy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności politycznej, a tym bardziej prawnej za realizację swoich nieudanych pomysłów. Minister Jarosław Gowin, co prawda, został odwołany ze swojej funkcji, ale z przyczyn ideologicznych, a nie z powodu nieudanej reformy. Nadal chętnie występuje w mediach, dostał biorące miejsce na liście wyborczej do Sejmu, a ostatnio także tekę ministra nauki i szkolnictwa wyższego w nowym rządzie. Mógł nawet wybrać, bo proponowano mu podobno także funkcję ministra obrony narodowej.

Ciągle jeszcze politycy, niezależnie od opcji partyjnej (minister Gowin zmienił wszak w międzyczasie barwy klubowe), mają przyzwolenie na zupełnie dowolne i nieprzemyślane eksperymentowanie na żywej tkance społecznej dla zyskania chwilowego poklasku, nie ponosząc przy tym żadnej odpowiedzialności za swoje błędy. To nie nastraja zbyt optymistycznie na przyszłość.

Autor jest wiceprezesem Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia

Od 1 stycznia 2016 r. minister sprawiedliwości zamierza przywrócić ostatni ze zlikwidowanych przez Jarosława Gowina sądów, który spełnia warunki do przywrócenia – Sąd Rejonowy w Strzyżowie. Tym samym trwale zlikwidowane pozostaną tylko trzy z 79 sądów dotkniętych „pozytywną szajbą" byłego ministra.

Tak oto kończy się historia, na której ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin postanowił zbić kapitał polityczny poprzez likwidację pewnej liczby (początkowo miało to być 120, później 79) najmniejszych polskich sądów. Oczywiście towarzyszyła temu akcja propagandowa, mająca uzasadnić zmiany. Podstawowym celem zniesienia małych sądów miała być likwidacja lokalnych sitw i układów, które – z nieznanych bliżej powodów – ulokować się miały właśnie w najmniejszych jednostkach, liczących do dziewięciu etatów sędziowskich. Według słów ministra Gowina dobroczynne skutki likwidacji miały polegać także na przyspieszeniu postępowań sądowych – a jakże – o jedną trzecią, poprawieniu organizacji pracy w ramach efektu synergii, oszczędnościach z likwidacji stanowisk prezesów i zabraniu im służbowych limuzyn.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Nieruchomości
Trybunał: nabyli działkę bez zgody ministra, umowa nieważna
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona