Dyskusja o sądach dawno już wykroczyła poza ramy spokojnej i grzecznej, a im jest gorętsza, tym bardziej niemerytoryczna. Tak oddalamy się od znalezienia sposobu na poprawę sytuacji. Gorące dyskusje i wypowiedzi bardziej szkodzą, niż pomagają, nie tylko w tej sprawie.
Niepotrzebny jest nam spór, bo nie opinie i poglądy zmieniają oblicze świata, tylko konkretne działania. Wydawanie nowych poleceń i nakazów raczej nie stworzy nowych możliwości. A właśnie tego potrzeba naszym sądom, które z roku na rok mają coraz więcej spraw do załatwienia. Pora przyznać, że istniejący potencjał jest niewystarczający! W takiej sytuacji są tylko dwa wyjścia – zwiększamy w sądach liczbę sędziów, referendarzy, asystentów i urzędników (a także liczbę zajmowanych przez nich budynków i lokali oraz budżet) albo ograniczamy ilość spraw i upraszczamy postępowanie. W pierwszym przypadku może się okazać, że sądownictwo stanie się ważniejszą częścią gospodarki i budżetu, więc chyba nas na to nie stać i lepiej pomyśleć o drugim rozwiązaniu. Jeśli spojrzeć na działalność legislacyjną ustawodawcy, to jest to niechybnie głos wołającego na puszczy, i to od dawna (i przez ostatnie cztery lata, i przez poprzedzające je „osiem ostatnich lat"). W sytuacji przeciążenia sądów najczęściej słyszymy, że głównym problemem jest długotrwałość postępowania lub przeciągające się terminy. Inni wymieniają problemy w pozyskiwaniu opinii biegłych lub niestawiennictwo świadków. Ostatnio doszedł nowy zarzut: podwyższono opłaty sądowe.