Dziś najgorsza jest niepewność. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy wymiar sprawiedliwości wróci do normalnej pracy. Niewykluczone, że niektóre obostrzenia i ograniczenia mogą obowiązywać przez wiele miesięcy, a nawet lat. Dlatego liczenie na to, że pandemia się skończy i wszystko wróci do normy, może być zgubne. Dlaczego? Dlatego że polskiej Temidy nie stać już na kolejny grzech zaniechania. Wszyscy znamy statystyki spraw znajdujących się w sądach i ich zalew zbliżający się do 20 milionów. Ich rozpatrywanie w normalnych niepandemicznych warunkach wcale się nie skracało, a w niektórych kategoriach wręcz rosło.
Koronawirus obudził w społeczeństwie, wśród obywateli czy też ludzi prowadzących biznesy odruch przystosowywania się do nowej sytuacji i sięgania po rozwiązania, które umożliwią niwelowanie strat związanych z kryzysem. Ten sposób myślenia wydaje się naturalny. Taki instytucjonalny odruch powinien nastąpić także w sądownictwie. Niewykorzystywane pokłady istnieją. To nowe technologie. Załatwianie spraw administracyjnych, biurokratycznych przez internet. Racjonalizacja procedur, odsączenie z nich zbytnich formalizmów – przecież to jest możliwe. Podobnie jak prowadzenie rozpraw czy przesłuchiwanie stron i świadków online w większym zakresie niż obecnie.
Warto wykorzystać ten czas do przeprowadzenia w sądach rewolucji, która nie będzie tylko protezą na czas pandemii, ale wręcz skokiem do przodu. Do tego potrzebna jest zmiana sposobu myślenia: o nowych technologiach nie można myśleć w kategoriach kwiatka do kożucha. „Dobrze, że one są, cenimy je, ale obchodźmy je z daleka, po co psuć komfort naszych przyzwyczajeń i ścieżek"... Taki sposób myślenia powinien się skończyć.
Czytaj też: Tarcza 3.0: sądy będą otwierane bardzo powoli