Na początku listopada Michał Boni tłumaczył, czego chce „ulica". Określenie, którego użył, nawiązuje do propagandowego sloganu „ulica i zagranica". Konsekwentnie wzbraniał się użyć słowa „społeczeństwo", czemu trudno się dziwić, gdyż „jako społeczeństwo" jesteśmy podzieleni, a wśród protestujących znajdują się grupy o różnych orientacjach i odmiennych poglądach, i interesach. Dwa wieki temu francuski myśliciel Auguste Comte stworzył socjologię jako naukę mającą badać i opisywać społeczeństwo, właśnie jako pewną całość. Nie podejrzewał, że pod wpływem różnych czynników może zniknąć sam przedmiot zainteresowań, czyli społeczeństwo.
Tymczasem właśnie polskie społeczeństwo dało o sobie znać, chcąc jakby odpowiedzieć Alain'owi Touraine'owi, wybitnemu badaczowi ruchów społecznych, który zasugerował niedawno w „Le Monde", że „w erze, w którą właśnie wchodzimy, to kobiety powinny, jak tylko to możliwe, odgrywać wiodącą rolę". Spróbujmy postawić kilka pytań pod adresem Strajku Kobiet. Kto protestuje i w czyim imieniu? Przeciwko czemu i komu? I wreszcie pytanie najważniejsze: jaka jest stawka tego konfliktu? O co toczy się walka?
Kobiety
Nie ma wątpliwości, że motorem demonstracji były i są kobiety. Pomimo zimna i sięgającej po represje władzy nie ustępują, pomimo że straszone są pandemią i dochodzeniami. W Strajku Kobiet, podobnie jak w 2016 r., kiedy miał miejsce Czarny Protest, ważną rolę odegrały i nadal odgrywają liderki różnych grup i ruchów feministycznych, które od kilku lat są coraz bardziej widoczne i aktywne. Dodajmy, że młode kobiety, w przeciwieństwie do swoich matek, nie traktują już feminizmu jako stygmatyzacji dla „niechcianych kobiet". Nowoczesny feminizm, podobnie jak nowoczesny konserwatyzm, nie jest oczywiście zjawiskiem czysto polskim, jeśli myślimy o kulturowym wzorcu kobiety. Jeden i drugi są odpowiedzią na rozpad tradycyjnych struktur rodzinnych. Feminizm, jak niemal wszystko wokół nas, ma również charakter globalny, w tym sensie, że w odmiennych i odległych sobie kulturach dokonują się przewartościowania i wszędzie padają te same pytania dotyczące miejsca i roli kobiet. Odkrywanie, odmiennego od męskiego, kobiecego punktu widzenia i walka o prawa kobiet przechodzi przez te same etapy, choć w odmiennym tempie, w różnych częściach świata. To nieprawda, że wszędzie pada ta sama odpowiedź na pytanie o kobietę, bowiem przesądza o tym system wartości w danym miejscu. Jeśli idzie o Polskę, to uwaga komentatorów jest skoncentrowana na doświadczonych liderkach, otwarcie nawiązujących do feminizmu. Jednak ważniejsze jest, że dla wielu uczestniczek protestów było to nowe doświadczenie, swoista inicjacja obywatelska. W raporcie „Strajk Kobiet" z listopadowego badania sieciowego przeprowadzonego wśród ponad 3 tys. kobiet uczestniczących w protestach czytamy, że „27 proc. osób w ogóle nie angażowało się wcześniej w protesty związane z propozycjami zaostrzenia ustawy aborcyjnej, a 17 proc. nie brało udziału w protestach na rzecz innych spraw".
Młodzi
Na ulice Polski wyszli przede wszystkim młodzi ludzie. Tym razem jest jednak inaczej niż w przypadku „młodzieżowego protestu" Stop ACTA w 2014 r. Strajk Kobiet nie zgasł po kilku dniach, a ulica stała się miejscem spotkań, otwartych wypowiedzi i nowych znajomości. Jest to scena kulturowego i politycznego happeningu, gdzie słychać ostry język, co nie wyklucza odtańczenia poloneza pod gmachem na Nowogrodzkiej.
Hasła i memy nie są cytatami z jakiegoś nowego Manifestu. Napisy na kartonach mówią o tożsamości uczestników protestu, która buduje się w ruchu i nadaje ruchowi jego odrębność. Rysują się kontury „przeciwnika", którym nie jest tylko PiS, często opisywany za pomocą niewybrednych słów. Sprzeciw dotyczy przede wszystkim pozbawienia kobiet naturalnych praw, które są gwarantowane ustawowo w demokratycznych państwach. Jest to sprzeciw wobec ingerowania państwa w sferę prywatności i intymności. Ma miejsce zdecydowane odrzucenie natarczywie promowanej przez państwo jednej wizji świata, w której dominantą jest naród i Kościół. Jest to obwieszczenie „końca patriarchatu" we wszystkich dziedzinach życia, co oznacza także sprzeciw wobec wszystkich przejawów obecności Kościoła w polityce.