Sowiński: Jak unikać złego przywództwa

Jarosław Kaczyński nie wykorzystał ostatnich tygodni.

Publikacja: 27.11.2018 17:18

Sowiński: Jak unikać złego przywództwa

Foto: AFP

Jeszcze politycy „dobrej zmiany" nie zdążyli dobrze odczytać złożonej mozaiki, którą namalował wynik wyborów samorządowych, a już, w ciągu miesiąca, przyszło im zmierzyć się z politycznymi mieliznami, kłopotami czy wręcz kryzysami. Bo tak czytać można zamieszanie przed Marszem Niepodległości, sprawę b. prezesa KNF i jej pochodne czy publiczne zjadanie – dumnie noszonego przed chwilą – politycznego kapelusza ws. Sądu Najwyższego, czy budzące słuszną krytykę działania wobec operatora TVN.

„Za mną", a nie „naprzód"

Każda z tych spraw jest oczywiście inna. Każda ma inny charakter, inną genezę i inne następstwa. Część jednak z nich łączy dość zaskakujący deficyt zdecydowanego przywództwa. Liderzy partii rządzącej jakby zapomnieli, że polityczną pozycję buduje się nie tylko w efektownych wyborczych kampaniach, ale także w trudnym czasie politycznych przesileń, kłopotów i kryzysów.

Mówiąc to, przypomnijmy, że w roku 2015 PiS skutecznie sięgnął po – znany jeszcze z czasów AWS – model przywództwa z drugiej linii. Zgodnie z nim polityczny lider, niczym król Jagiełło pod Grunwaldem, obserwować ma zmagania z pewnego oddalenia, wyznaczając kierunki natarcia, powołując nowych dowódców, przerzucając siły ze skrzydła na skrzydło i poszerzając pole manewru. Tyle tylko, że model taki, po pierwsze, wzmacnia często wewnętrzne frakcje, a po drugie, sprawdzając się w czasie politycznej koniunktury, nie uwzględnia dostatecznie dynamiki politycznych kryzysów. Twarde zderzenie się z rzeczywistością politycznych błędów, porażek, nietrafionych decyzji, oskarżeń czy zamieszania wymaga bowiem także zdecydowania Zawiszy Czarnego i otwartego wejścia w samo centrum politycznego zwarcia. Nie tyle z komendą „naprzód", ile odważnym wołaniem za „za mną".

Intuicja podpowiada wprawdzie, by trudnych, źle wyglądających i „brudzących politycznie" spraw w polityce unikać, przeczekując je lub zręcznie jak gorący kartofel podrzucając rywalom. Rzecz jednak w tym, że przywództwo w czasie kryzysu polega na czymś zgoła odwrotnym. Prawdziwe i skuteczne przywództwo nie zatrzymuje się na kwestii winy, ale bierze na siebie odpowiedzialność. Odpowiedzialność nie za kłopoty, ale za ich rozwiązanie. Odpowiedzialność za los powierzonych instytucji, ale także za spójność politycznego przekazu, zwartość i skuteczność własnego środowiska.

Dobrym przykładem mogą być tu dwie różne lekcje, które swoim następcom zostawił premier Donald Tusk. Pierwsza to ta z roku 2009, gdy twardym politycznym przecięciem afery hazardowej ówczesny premier nie tylko ocalił Platformę, ale także skutecznie sobie ją podporządkował. I druga to ta z aferą podsłuchową i jej znanym skutkiem.

Warto w tej perspektywie spojrzeć na rolę, jaką w ostatnich, gorących i trudnych dla „dobrej zmiany", tygodniach odgrywał premier Mateusz Morawiecki. Rok temu otrzymał on przecież ster rządu po to, by budując bardziej pragmatyczne, wielkomiejskie, niebojące się ani technologii, ani ekologii nowoczesne oblicze polskiego konserwatyzmu, cały obóz „dobrej zmiany" przeprowadzić zwycięsko przez czas wyborczych kampanii.

Wyniki wyborów samorządowych, zwłaszcza w miastach, pokazały jednak, że choć sam PiS utrzymuje generalnie dość wysokie poparcie, to zwrot ku centrum i ku nowoczesnemu konserwatyzmowi udał się nie bardzo. Tym bardziej zaskakuje, że i sam premier, i wspierający go wyraźnie prezes Jarosław Kaczyński nie wykorzystali ostatnich gorących politycznie tygodni jako dobrej okazji, by kilkoma odważnymi decyzjami, powalczyć o ten właśnie miejski elektorat i potwierdzić przywództwo Mateusza Morawieckiego w obozie „dobrej zmiany".

Spójrzmy na dwa tylko przykłady. Dobrze, że pan premier już w pierwszych godzinach po publikacji „Gazety Wyborczej" ws. rozmowy w KNF, rozpoznając ciężar sprawy, zażądał wyjaśnień i odwołał się do stosownych służb. Z interesującego nas tu punktu widzenia gorzej jednak, że w ślad za tym nie poszły: seria otwartych konferencji prasowych, konsekwencja w wyjaśnieniu politycznego charakteru sprawy, gotowość do przyjęcia zewnętrznego audytu czy szczególna, ponadstandardowa procedura wyłonienia nowego szefa nadzoru finansowego. Podobnie w kontekście europejskim. Dobrze również, że pan premier ogłosił sukces porozumienia UE z W. Brytanią ws. brexitu. Gorzej, że zabrakło równie wyraźnego jego stanowiska ws. sporu z Komisją Europejską o Sąd Najwyższy. Jasnego przekazu, który pogrążonym w dysonansie wyborcom i działaczom PiS wyjaśniłby, dlaczego właściwie suwerennościowa polityka „dobrej zmiany" wymagała tak zaskakującego zwrotu i przyjęcia warunków, które jeszcze wczoraj miały być nie do przyjęcia.

Przykłady te pokazują straconą chyba okazję „dobrej zmiany" na powyborcze wyjście do tej części mieszczańskiego elektoratu, który przekonania konserwatywne łączy dziś z niepokojem o stabilność publicznych instytucji, reguły państwa prawa, dobre relacje z Unią czy niezależność mediów. Co więcej, przykłady te pokazują też straconą szansę na umacnianie władzy samego premiera. Władzy, którą jak wiadomo, w polityce nie tyle się dostaje, ile bierze samemu. Albo w wyraźnie zwycięskich kampaniach, albo w odważnie rozwiązywanych problemach czy kryzysach.

Strumyki politycznych wątpliwości

Opisane tu kłopoty „dobrej zmiany", a także dość umiarkowaną na nie reakcję opozycja – co naturalne – starała się opisać w kategoriach głębokiego kryzysu, wieszczącego nieuchronny upadek obecnej władzy. Na razie politycznego tsunami chyba jednak nie będzie. Polityczny konflikt jest dziś zbyt głęboki, by jego linie szybko i wyraźnie przesunęły pojedyncze błędy, zaniedbania czy kryzysy.

Warto jednak pamiętać, o czym przekonała się choćby PO w roku 2015, że o zasadniczych wyborczych zwrotach decydują czasem nie tylko polityczne tsunami, ale także sączące się niepostrzeżenie strumyki i strumienie politycznych wątpliwości.

Sprawy zaś, o których piszemy, takie właśnie wątpliwości teraz i w przyszłości mogą sączyć. U wyborców i działaczy „dobrej zmiany" rodzić mogą się pytania, czy jej liderzy okazali się wystarczająco skuteczni i zdeterminowani w obronie swej politycznej agendy. Wszyscy zaś wyborcy zostać mogą z pytaniami, czy politycy „dobrej zmiany" swoich kłopotów zdecydowanie przeciąć nie chcieli, czy nie mogli. A żadna na nie odpowiedź nie będzie dla zainteresowanych polityków korzystna.

Autor jest dr. hab. nauk politycznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Jeszcze politycy „dobrej zmiany" nie zdążyli dobrze odczytać złożonej mozaiki, którą namalował wynik wyborów samorządowych, a już, w ciągu miesiąca, przyszło im zmierzyć się z politycznymi mieliznami, kłopotami czy wręcz kryzysami. Bo tak czytać można zamieszanie przed Marszem Niepodległości, sprawę b. prezesa KNF i jej pochodne czy publiczne zjadanie – dumnie noszonego przed chwilą – politycznego kapelusza ws. Sądu Najwyższego, czy budzące słuszną krytykę działania wobec operatora TVN.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił