Jeszcze politycy „dobrej zmiany" nie zdążyli dobrze odczytać złożonej mozaiki, którą namalował wynik wyborów samorządowych, a już, w ciągu miesiąca, przyszło im zmierzyć się z politycznymi mieliznami, kłopotami czy wręcz kryzysami. Bo tak czytać można zamieszanie przed Marszem Niepodległości, sprawę b. prezesa KNF i jej pochodne czy publiczne zjadanie – dumnie noszonego przed chwilą – politycznego kapelusza ws. Sądu Najwyższego, czy budzące słuszną krytykę działania wobec operatora TVN.
„Za mną", a nie „naprzód"
Każda z tych spraw jest oczywiście inna. Każda ma inny charakter, inną genezę i inne następstwa. Część jednak z nich łączy dość zaskakujący deficyt zdecydowanego przywództwa. Liderzy partii rządzącej jakby zapomnieli, że polityczną pozycję buduje się nie tylko w efektownych wyborczych kampaniach, ale także w trudnym czasie politycznych przesileń, kłopotów i kryzysów.
Mówiąc to, przypomnijmy, że w roku 2015 PiS skutecznie sięgnął po – znany jeszcze z czasów AWS – model przywództwa z drugiej linii. Zgodnie z nim polityczny lider, niczym król Jagiełło pod Grunwaldem, obserwować ma zmagania z pewnego oddalenia, wyznaczając kierunki natarcia, powołując nowych dowódców, przerzucając siły ze skrzydła na skrzydło i poszerzając pole manewru. Tyle tylko, że model taki, po pierwsze, wzmacnia często wewnętrzne frakcje, a po drugie, sprawdzając się w czasie politycznej koniunktury, nie uwzględnia dostatecznie dynamiki politycznych kryzysów. Twarde zderzenie się z rzeczywistością politycznych błędów, porażek, nietrafionych decyzji, oskarżeń czy zamieszania wymaga bowiem także zdecydowania Zawiszy Czarnego i otwartego wejścia w samo centrum politycznego zwarcia. Nie tyle z komendą „naprzód", ile odważnym wołaniem za „za mną".
Intuicja podpowiada wprawdzie, by trudnych, źle wyglądających i „brudzących politycznie" spraw w polityce unikać, przeczekując je lub zręcznie jak gorący kartofel podrzucając rywalom. Rzecz jednak w tym, że przywództwo w czasie kryzysu polega na czymś zgoła odwrotnym. Prawdziwe i skuteczne przywództwo nie zatrzymuje się na kwestii winy, ale bierze na siebie odpowiedzialność. Odpowiedzialność nie za kłopoty, ale za ich rozwiązanie. Odpowiedzialność za los powierzonych instytucji, ale także za spójność politycznego przekazu, zwartość i skuteczność własnego środowiska.
Dobrym przykładem mogą być tu dwie różne lekcje, które swoim następcom zostawił premier Donald Tusk. Pierwsza to ta z roku 2009, gdy twardym politycznym przecięciem afery hazardowej ówczesny premier nie tylko ocalił Platformę, ale także skutecznie sobie ją podporządkował. I druga to ta z aferą podsłuchową i jej znanym skutkiem.