Były kiedyś rajdowe syreny

Kajetan Kajetanowicz jest ostatnim ogniwem polskiej rajdowej sztafety. Zaczynaliśmy skromnie, ale potem były i wyniki, i gwiazdorzy. Jak Sobiesław Zasada.

Publikacja: 16.05.2019 22:00

Sobiesław Zasada

Sobiesław Zasada

Foto: EAST NEWS

Rajdowe sukcesy polskich zawodników na międzynarodowej arenie można policzyć na palcach jednej ręki, ale to wcale nie oznacza, że historia startów poza granicami kraju jest uboga.

Sobiesław Zasada, Krzysztof Hołowczyc i Kajetan Kajetanowicz zdobywali tytuły mistrzów Europy, Robert Kubica wywalczył mistrzostwo świata WRC-2, drugie lokaty w czempionacie Starego Kontynentu zdobywali Marian Bublewicz, Janusz Kulig czy Michał Sołowow. Biorąc pod uwagę zacofanie polskiego sportu samochodowego, który przez długie dekady był nie tylko w cieniu krajów Europy Zachodniej, ale także sąsiadów z demoludów, zwłaszcza sukcesy Zasady i Bublewicza muszą budzić szacunek. Ich następcy też łatwo nie mieli, bo nie da się w kilkanaście lat zbudować motorsportowej kultury, która po drugiej stronie żelaznej kurtyny rozwijała się od dawna.

Na początku liczył się udział

Za czasów Zasady, który największe sukcesy – trzy tytuły rajdowego mistrza Europy okraszone taką samą liczbą drugich lokat – odnosił na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, sport samochodowy był z jednej strony postrzegany jako burżuazyjna rozrywka, ale z drugiej próbowano wykorzystać jego propagandowy potencjał.

Sukcesy na arenie międzynarodowej mogłyby podkreślać wysoką jakość rodzimej techniki. Plan doskonały, ale niezależnie od wysiłków polskich inżynierów starty rajdowymi samochodami znad Wisły były raczej zdarzeniami folklorystycznymi.

Wypadało skupić się na samym udziale, bo walka o zwycięstwa i tytuły wymagała sprzętu z zupełnie innej półki. Dlatego Zasada startował mini cooperem, steyrem puchem, porsche czy BMW i dał się zauważyć nie tylko na trasach rajdowych mistrzostw Europy, ale także na morderczych odcinkach Rajdu Safari, maratonu Londyn–Sydney czy imprez w obu Amerykach. Kilka lat po jego sukcesach Andrzej Jaroszewicz stawał na najniższym stopniu podium w klasyfikacji generalnej mistrzostw Europy, jeżdżąc fiatem abarthem i lancią stratos.

Nie oznacza to jednak, że na trasach największych rajdów świata nie pojawiały się rodzime konstrukcje. W 1960 roku Marek Varisella i Marian Repeta dotarli do mety Rajdu Monte Carlo na pokładzie praktycznie seryjnej syreny 101. Wówczas alpejski klasyk był rozgrywany zgodnie z duchem czasu, bardziej jako maraton na przetrwanie – wytrzymałość załóg i samochodów testowano nie tylko podczas słynnego nocnego etapu, ale także w trakcie zlotu gwiaździstego z rozsianych po całej Europie miast startowych. Poczciwe „skarpety" jeszcze kilkukrotnie podejmowały wyzwanie i docierały do mety w Monako.

Później przyszedł czas nowocześniejszych konstrukcji z Żerania. Polski fiat 125p doczekał się wyczynowych wersji – monte carlo i akropolis ochrzczono na cześć słynnych rajdów. Załogi Fabryki Samochodów Osobowych zajmowały nawet lokaty w drugiej dziesiątce klasyfikacji generalnej – w 1975 roku Maciej Stawowiak i Jan Czyżyk oraz Marian Bień i Adam Turczyński zajęli odpowiednio 12. i 16. miejsce w Rajdzie Monte Carlo, a trzy lata wcześniej Andrzej Jaroszewicz i Andrzej Szulc ukończyli Rajd Akropolu na 11. pozycji.

Gdy w 1973 roku obok mistrzostw Europy – organizowanych już od 1953 roku – zainaugurowano cykl rajdowych mistrzostw świata (początkowo tylko w klasyfikacji producentów, klasyfikację kierowców wprowadzono cztery lata później), w kalendarzu znalazł się Rajd Polski. Okazał się on tak trudną imprezą, że sklasyfikowano jedynie trzy załogi. Ostatnie, trzecie miejsce, zajęli Stawowiak i Czyżyk – a pilotem zwycięzcy, Niemca Joachima Warmbolda, był późniejszy szef Ferrari w Formule 1 i aktualny prezes Międzynarodowej Federacji Samochodowej, Jean Todt.

Pod koniec lat 70. na rajdowe odcinki wyjechał polonez i właśnie tym samochodem Stawowiak, pilotowany przez Ryszarda Żyszkowskiego, jako pierwsza załoga z Polski zdobyli punkt w mistrzostwach świata – kończąc Rajd Portugalii 1980 na dziesiątej pozycji.

Ten wynik poprawili dopiero Krzysztof Hołowczyc i Maciej Wisławski, ale za ich czasów punkty przyznawano jedynie pierwszej szóstce – więc siódme miejsce w Rajdzie Argentyny czy ósme w Rajdzie Wielkiej Brytanii z sezonu 1998 nie przyniosły żadnych zdobyczy.

Rekord z polskiej autostrady

To były już czasy, w których polski przemysł motoryzacyjny nie mógł nawet marzyć o przygotowaniu samochodów na światowym poziomie. Na początku lat 80. na odcinki specjalne zaczęły wyjeżdżać auta z napędem na cztery koła i turbodoładowaniem. Jak każda inna dyscyplina sportu, także rajdy stawały się coraz bardziej profesjonalne, kosztowne i zaawansowane technologicznie. Nawet pomijając niełatwą sytuację w kraju, stawanie w szranki z audi, peugeotem, fordem, lancią czy oplem było po prostu niemożliwe.

Na pocieszenie polskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu pozostaje dość niezwykłe osiągnięcie, do którego przyczynili się najsłynniejsi zawodnicy z lat 70. W 1973 roku postanowiono podjąć próbę pobicia rekordu średniej prędkości na dystansie 25 tysięcy kilometrów. Przez niespełna dwa tygodnie starannie wybrany i nieco zmodyfikowany fiat 125p krążył po zamkniętej, 65-kilometrowej pętli na autostradzie między Wrocławiem i Legnicą.

Za kierownicą zmieniali się Zasada, Varisella, Jaroszewicz, Robert Mucha, Andrzej Aromiński, Jerzy Dobrzański, Ryszard Nowicki i dokooptowany w czasie bicia rekordu Franciszek Postawka. Po osiągnięciu pierwotnego celu pobito także rekordy średniej prędkości na dystansie 25 tysięcy mil oraz 50 tysięcy kilometrów. Niespełna dekadę później osiągnięcia polskiego fiata zostały poprawione – na włoskim torze Nardo cztery samochody marki Alfa Romeo ustanowiły 18 rekordów w różnych kategoriach. Na pamiątkę pozostał jedynie napis Rekord Świata '73, stojący do dziś przy autostradzie nieopodal Kątów Wrocławskich.

Coraz większe zaawansowanie technologiczne w rajdach oraz sytuacja w kraju sprawiły, że począwszy od lat 80. trzeba było już polegać na zachodnim sprzęcie. Doskonale rozumiał to Marian Bublewicz, który poza niezwykłym talentem do jazdy potrafił również stworzyć profesjonalny zespół z wszechstronnym zapleczem – nie tylko technicznym, ale też komercyjnym. W 1992 roku, startując fordem sierrą z Grzegorzem Gacem i Ryszardem Żyszkowskim, zdobył wicemistrzostwo Europy. Na kolejny sezon przygotował nowszą wersję samochodu, ale już w pierwszym starcie uległ śmiertelnemu wypadkowi na trasie Zimowego Rajdu Dolnośląskiego.

Czas Hołowczyca i Kubicy

Pałeczkę przejął pochodzący z tych samych stron Hołowczyc, który dokończył dzieło Bublewicza i w sezonie 1997 zdobył mistrzostwo Europy. Później startował także w mistrzostwach świata, ale pierwsze i jedyne punkty zdobył dopiero w 2009 roku, gdy do kalendarza WRC wrócił Rajd Polski. „Hołek" skupiał się już wtedy na rajdach terenowych, ale nie przeszkodziło mu to w zajęciu szóstego miejsca w gościnnym starcie fordem focusem WRC.

Swoich sił w mistrzostwach świata próbowali także Janusz Kulig, Leszek Kuzaj czy Tomasz Kuchar, ale większe sukcesy odnosili dopiero Michał Kościuszko i Robert Kubica. W sezonie 2009 Kościuszko wywalczył drugie miejsce w klasyfikacji Junior WRC, a dwa lata później był trzeci wśród kierowców tzw. samochodów produkcyjnych – czyli mniej zmodyfikowanych, bardziej zbliżonych do aut seryjnych.

Z kolei Kubica w trakcie ośmioletniego rozbratu z Formułą 1 zaliczył trzy pełne sezony w mistrzostwach świata i w pierwszym z nich – w 2013 roku – wygrał klasyfikację WRC-2. Przy okazji zapisał na swoje konto najlepszy w historii WRC wynik polskiej załogi – piąte miejsce w Rajdzie Niemiec. Przesiadka do królewskiej kategorii nie przyniosła jednak oczekiwanych sukcesów, mimo że Kubica prezentował świetne tempo i nawet prywatnym samochodem był w stanie wygrywać odcinki specjalne. Po dwóch latach krakowski kierowca skupił się jednak na powrocie do Formuły 1.

Najtrudniejszy rozdział

Na coraz szersze wody wypływał Kajetan Kajetanowicz. Czterokrotny mistrz Polski dość późno rozpoczął zagraniczne starty, ale gdy już udało mu się zbudować odpowiednie zaplecze – także od strony budżetowej – to jako pierwszy kierowca zdobył mistrzostwo Europy trzy razy z rzędu. Za młodu zaczynał od startów samodzielnie przygotowywanym fiatem 126p – poczciwe autka były dla wielu aspirujących kierowców początkiem mniej lub bardziej udanych karier, chociaż miały też na koncie epizody w poważnych, zagranicznych rajdach. Andrzej Lubiak, Janusz Szerla czy Wiesław Cygan startowali maluchami w rundach mistrzostw Europy i świata, a Zasada przejechał takim autem trasę Rajdu Monte Carlo.

Teraz Kajetanowicz zalicza kolejny szczebel rajdowego wtajemniczenia. Po zeszłorocznych czterech startach w tym sezonie realizuje pełny program siedmiu startów w WRC-2. W poprzednich latach z powodzeniem nawiązywał do dawnych sukcesów swoich rodaków, ale mistrzostwa świata to zupełnie nowy, zdecydowanie najtrudniejszy rozdział.

Rajdowe sukcesy polskich zawodników na międzynarodowej arenie można policzyć na palcach jednej ręki, ale to wcale nie oznacza, że historia startów poza granicami kraju jest uboga.

Sobiesław Zasada, Krzysztof Hołowczyc i Kajetan Kajetanowicz zdobywali tytuły mistrzów Europy, Robert Kubica wywalczył mistrzostwo świata WRC-2, drugie lokaty w czempionacie Starego Kontynentu zdobywali Marian Bublewicz, Janusz Kulig czy Michał Sołowow. Biorąc pod uwagę zacofanie polskiego sportu samochodowego, który przez długie dekady był nie tylko w cieniu krajów Europy Zachodniej, ale także sąsiadów z demoludów, zwłaszcza sukcesy Zasady i Bublewicza muszą budzić szacunek. Ich następcy też łatwo nie mieli, bo nie da się w kilkanaście lat zbudować motorsportowej kultury, która po drugiej stronie żelaznej kurtyny rozwijała się od dawna.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową