Heiko Maas, niemiecki minister spraw zagranicznych, został w ubiegłym tygodniu skarcony przez Angelę Merkel za zbyt mocną krytykę Stanów Zjednoczonych w programowym artykule w „Handelsblatt". W poniedziałek powtórzył jednak zasadniczo te same tezy na dorocznym spotkaniu ambasadorów. I tym razem zyskał aprobatę kanclerz.
– Artykuł w „Handelsblatt" zawiera wiele z tego, co stanowi o wspólnym stanowisku rządu wobec USA – oświadczył jej rzecznik Steffen Seibert.
Maas twierdzi, że Ameryka i Europa oddalają się od siebie od lat, dzielą coraz mniej wspólnych interesów i wartości. Do historii, zdaniem ministra, przeszedł też konflikt między Zachodem i Wschodem, który spajał więź transatlantycką. Dlatego najwyższy czas „przebudować" stosunki z USA, tak aby Europa mogła „równoważyć" wpływy Stanów, gdy te „przekraczają czerwone linie", a także aby „zajęła" miejsce Amerykanów, np. gdy ci wycofują się z Bliskiego Wschodu. Dla Maasa nie ma więc sensu „przeczekać" prezydenturę Donalda Trumpa, bo różnice z Ameryką mają charakter strukturalny. Zaś zapowiadany już jakiś czas temu przez Merkel wzrost wydatków na obronę ma dla szefa dyplomacji sens tylko wtedy, gdy będzie prowadził do budowy wspólnej europejskiej polityki obronnej. Maas posunął się nawet do twierdzenia, że należałoby powołać alternatywny system rozliczeń bankowych do kontrolowanego przez Waszyngton SWIFT-u.
Czytaj także: Polska wspiera Trumpa przeciw Merkel
– To jest przełom w powojennej polityce Niemiec. Stanowisko Maasa jest zasadniczo podzielane przez całą niemiecką klasę polityczną. Nie doszłoby do takiej zmiany, gdyby wyborów prezydenckich nie wygrał Trump. Mimo wielu deklaracji do tej pory wydatki na obronę (ledwie 1,24 proc. PKB) nie rosły. Teraz na pewno to się zmieni – mówi „Rz" Dominik Grillmayer z Francusko-Niemieckiego Instytutu (DFI) w Ludwigsburgu.