Alternatywa dla Niemiec (AfD) jest w Meklemburgii prawie niewidoczna. Na niedawnym wiecu w Neubrandenburgu zgromadziło się 200 zwolenników. To i tak rekord, na innym wiecu było kilka osób, ale do wyborów jeszcze ponad dwa tygodnie.
To nic w porównaniu z wiecami Angeli Merkel. W Neustrelitz zgromadziło się 2,5 tys. osób, aby wysłuchać pani kanclerz, która tłumaczyła, że terroryzm tzw. Państwa Islamskiego jest zjawiskiem pierwotnym do kryzysu imigracyjnego, sugerując, że nie ma powodów stawiać iunctim między napływem uchodźców a islamskim terroryzmem. W niedawnym wywiadzie telewizyjnym zarzekała się, że stoi murem za decyzjami sprzed roku, kiedy to wypowiedziała sakramentalne „Wir schaffen das" (Poradzimy sobie). – Wszystko inne byłoby nie do przyjęcia z punktu widzenia naszej wiarygodności – wyjaśniła.
Takie słowa po zamachach w Bawarii i rosnącym zaniepokojeniu obywateli nie tylko groźbą terroryzmu, ale też problemami z ponadmilionową rzeszą imigrantów, nie brzmią uspokajająco. AfD może więc w wyniku wyborów okazać się najsilniejszą partią w landzie rządzonym przez koalicję SPD i CDU.
Sondaże mówią o poparciu sięgającym 19 proc. Wiosną w Saksonii-Anhalt przedwyborcze oceny AfD były takie same, a jednak zdobyła prawie jedną czwartą ważnych głosów. Podobny wynik 4 września w Meklemburgii mógłby zapewnić AfD zwycięstwo. CDU ma sondażach 25 proc. a SPD –22 proc.
Zwycięstwo byłoby historyczną sensacją na skalę całych Niemiec. I o to zasadniczo AfD chodzi.