LeBron, nowy król koszykówki

To był jego rok – LeBron James wygrał mistrzostwo NBA z klubem z rodzinnego stanu. Statusu najlepszego koszykarza świata nikt mu już nie odbierze.

Aktualizacja: 29.12.2016 15:20 Publikacja: 29.12.2016 11:00

LeBron James w 2014 w barwach Cavaliers

LeBron James w 2014 w barwach Cavaliers

Foto: Wikimedia Commons, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license, fot. Keith Allison

Został ogłoszony sportowcem roku 2016 przez amerykański magazyn „Sports Illustrated". Po raz drugi, pierwszy raz to wyróżnienie otrzymał cztery lata wcześniej, ale tym razem na pewno smakowało lepiej. W czerwcu poprowadził swój klub Cleveland Cavaliers do mistrzostwa NBA, a jego udział w tym sukcesie był ogromny. Zdominował tegoroczne finały, dostał nagrodę dla najlepszego zawodnika (MVP Finałów). A przecież Cavs (skrócona nazwa Cavaliers) przegrywali już 1:3 w rywalizacji do czterech zwycięstw. Żadna drużyna w historii NBA nie odrobiła w finałach takiej straty, a Cavs mieli za przeciwników ekipę Warriors, która miała za sobą fantastyczny sezon zasadniczy: odnosząc 73 zwycięstwa i tylko dziewięć razy przegrywając, pobiła rekord legendarnych Chicago Bulls z Michaelem Jordanem, Scottiem Pippenem i Dennisem Rodmanem w składzie.

Kiedy zabrzmiała końcowa syrena, LeBron James padł na kolana na parkiet hali w Oakland, gdzie rozegrano decydujące starcie. Był autentycznie wzruszony, płakał, utonął w objęciach kolegów, a po chwili wykrzyknął do mikrofonu rozmawiającej z nim reporterki: „Cleveland, this is for you" („Cleveland, to dla ciebie"). Tysiące kibiców Cavs oglądało to na wielkim telebimie ustawionym obok hali. To prowincjonalne amerykańskie miasto nie cieszyło się z mistrzostwa przez kilkadziesiąt lat. Koszykarze nie zdobyli go nigdy wcześniej, a futboliści Browns ostatnio w 1964 roku.

Zdrajca jest w mieście

Niecałe sześć lat wcześniej był w Cleveland wrogiem publicznym numer jeden. Przyjechał do Quicken Loans Arena – hali swojego byłego klubu – jako zawodnik Miami Heat. Był 2 grudnia 2010 roku. Na ten dzień fani Cavs mobilizowali się od początku sezonu. Ochrona musiała zastosować specjalne środki bezpieczeństwa. Kibice mieli plakaty z napisami „Zdrajca jest dzisiaj w mieście", „Błagaj o litość" i podobne w tym stylu, bo te bardziej obraźliwe zostały skonfiskowane przed meczem. Buczeli z całych sił, kiedy tylko LeBron dotykał piłki, obrażali jego matkę, a gdy nie trafiał, radość była tak wielka, jakby ich drużyna wygrywała mistrzostwo. Lokalny dziennikarz sportowy uznał, że to był najbardziej wściekły tłum w historii sportu. Jeden z komentatorów telewizji TNT przewidywał przed meczem, że James albo zagra bardzo źle, albo bardzo dobrze, bo emocje są tak duże, że nie może to być zwyczajny mecz w jego wykonaniu. Miał rację. „King James" był wielki, zdobył 38 punktów i poprowadził Heat do efektownego zwycięstwa.

To przyjęcie w Cleveland nie wzięło się z niczego. Parę miesięcy wcześniej James był zawodnikiem Cavs, urodził się w Akron, które dzieli od Cleveland kilkadziesiąt kilometrów. Kibice nie wyobrażali sobie, że kiedykolwiek opuści rodzinne strony. Miał odmienić słabych Cavs i poprowadzić ich do upragnionego tytułu. Owszem, zrobił z nich czołową drużynę ligi, ale mistrzostwa im nie dał (raz było blisko, ale przegrali finały). Zniechęcony kolejnymi niepowodzeniami oświadczył, że odchodzi do Miami Heat. Przed kamerami telewizji ESPN powiedział dokładnie, że „przenosi swoje talenty na South Beach" – zwłaszcza to zdanie zostało uznane za aroganckie i nie na miejscu, bez klasy i stylu. Cleveland to prowincjonalne, smutne miasto, jego populacja spadła od 1950 roku z 900 tysięcy do 400 tysięcy mieszkańców. A facet, który dotąd dostarczał tym ludziom nieco rozrywki i nadziei, z szelmowskim uśmiechem oświadcza, że przenosi się do luksusowej dzielnicy zblazowanego Miami. Jest przy tym zadowolony z siebie, mówi o wyzwaniu, tłumaczy, że chce po prostu zdobywać mistrzostwa i że nie ma żadnych wątpliwości związanych z przenosinami do nowego klubu. Ta deklaracja przeszła do historii amerykańskiego sportu jako „Decyzja".

Fani Cavs byli wściekli, palili jego koszulki, niektórzy płakali, nagrania można do dziś zobaczyć na YouTubie. Nie tylko fani. Właściciel klubu, biznesmen Dan Gilbert, opublikował na stronie internetowej Cavs list otwarty do koszykarza. Życzył mu wszystkiego najgorszego. Nazywał „byłym bohaterem", „narcyzem" i „zdrajcą", pisał o nielojalności. „Nie zasłużyliście, by zostać tak tchórzliwie zdradzonymi" – zwracał się do kibiców. Obiecał, że prędzej Cavs zdobędą mistrzostwo bez Jamesa niż „samozwańczy król" zdobędzie je w Miami – wybił to drukowanymi literami i zapewniał kibiców, że mają to jak w banku. Przeliczył się, gwiazdor już dwa lata później świętował mistrzostwo w Miami, a rok potem kolejne. A do Cleveland wróciły chude lata.

Nie tylko fani Cavs źle przyjęli „Decyzję" – LeBron dostarczył amunicji wszystkim swoim wrogom, również jego fani zaczęli mieć wątpliwości. Wiele koszykarskich sław skrytykowało ten wybór – w tym Michael Jordan, jego największy idol. Jordan też długo przebijał się na szczyt, jakim jest mistrzostwo NBA, cierpiał, przegrywał, a nie znosił przegrywać, ale nie zrezygnował i w końcu osiągnął cel. Natomiast LeBron wolał przenieść się do superdrużyny: w Miami grali Dwyane Wade i Chris Bosh, również wielkie gwiazdy. Byli skazani na sukces, przewidywano narodziny dynastii, która zdominuje rozgrywki na lata. LeBron poszedł na łatwiznę, nie tego spodziewali się po nim ci, którzy znali jego przeszłość i wiedzieli, ile przeszedł.

Chłopak z Ohio

Gloria James urodziła go w 1984 roku, miała wtedy 16 lat. Ojciec zniknął, kiedy tylko się dowiedział, że dziewczyna jest w ciąży. Potem był notowany za kradzieże i podpalenie. Na swoim Instagramie koszykarz zamieścił kiedyś skierowany do niego wpis: „Wiesz co, tato, nie znam cię, nie mam pojęcia kim jesteś, ale również z twojego powodu ja jestem dzisiaj tym, kim jestem. Energia, którą czerpię z faktu, że nie było cię przy nas, jest jednym z powodów tego, kim zostałem. Mogłoby to nie nastąpić, gdybym miał dwójkę rodziców, dwie siostry, psa i domek z płotem".

Nie miał domku z płotem, Gloria wychowywała go początkowo razem ze swoją matką, Fredą, ale krótko, bo babcia chłopca zmarła, kiedy miał trzy latka. Gloria została z dwójką braci, nie było ich stać na opłacanie rachunków, miasto wyłączyło im ogrzewanie. Sąsiadka Wanda Reaves zlitowała się nad młodą matką z dzieckiem i zaprosiła ich do siebie. Spał na kanapie, razem z jej dziećmi grał w kosza na ulicy. Mieszkali tak kilka miesięcy, potem przenosili się w kolejne miejsca, do rodziny albo znajomych matki. Mnóstwo było tych miejsc i wspomnień, ale wszystkie nieciekawe: nie chciałby, żeby jego dzieci oglądały kiedykolwiek to, co on musiał tam oglądać – wspominał po latach. Przemoc, walka o przetrwanie, narkotyki, seks, strzelaniny – tak to w dużym skrócie wyglądało. Miał już tych przeprowadzek dosyć, pytał sam siebie, ile razy jeszcze. Mama czekała na mieszkanie socjalne, często pracowała nocami, a on zostawał pod opieką jej znajomych albo, kiedy był już większy, sam. W czwartej klasie opuścił prawie sto dni w szkole.

Przełom nastąpił, kiedy miał osiem lat. Pod domem, z którego zresztą mieli właśnie zostać wyrzuceni, zjawił się trener drużyny futbolowej (chodzi o grę znaną u nas jako futbol amerykański) Bruce Kelker, który szukał młodych zawodników. Największy z chłopców grających na podwórku zrobił na nim wrażenie. Kiedy jeszcze okazało się, że jest również najszybszy, zabrał go na trening. Mama zaprotestowała, bo nie miała pieniędzy na strój, sprzęt, nie miała samochodu, więc nie mogła podwozić syna na mecze, ale Kelker wziął to wszystko na siebie – i faktycznie przyjeżdżał, a potem odwoził chłopaka po każdym meczu (zresztą wspominał po latach, że już trochę miał tego dość, bo Gloria ciągle się przeprowadzała). W końcu wprowadziła się z synem do trenera. Tyle że po kilku miesiącach partnerka trenera uznała, że w domu jest zbyt ciasno, i matka z synem musieli szukać nowego mieszkania.

Pomoc zaoferował inny trener – Frank Walker. LeBron zamieszkał z nim i jego rodziną: żoną Pam i trójką dzieci. Tu miał wreszcie namiastkę prawdziwej rodziny. Dzielił pokój z ich synem, obkleili go plakatami Jordana i Iversona, miał też dwie przyszywane siostry. Musiał chodzić do szkoły, nawet kiedy nie miał na to ochoty. Zresztą z czasem okazał się dobrym uczniem. Początkowo bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie, wkrótce otworzył się na rówieśników. I to tutaj, dzięki Walkerowi, zaczął na poważnie uczyć się koszykówki, która wkrótce stała się dla niego ważniejsza niż futbol.

To dzieciństwo nie jest wyjątkowe na tle historii innych graczy z NBA – wielu z nich miało patologiczne rodziny, wielu wychowała ulica. Ale LeBron potrafił to przekuć na inspirację i motywację. Uważa, że to część jego życia. „Bo życie – pisał kiedyś filozoficznie – jest jak książka. Być może teraz jest rozdział 8. Ale nie możesz zacząć książki od rozdziału 8. Musisz się cofnąć do rozdziału 1". Dlatego nigdy nie przestał przyjeżdżać do Akron, odwiedzać miejsc, w których dorastał. Tutaj po ogłoszeniu „Decyzji" nie było tak gwałtownych reakcji jak w Cleveland. Powstały nawet koszulki i czapki z napisem Akron Heat. Zresztą w Cleveland przy okazji kolejnych wizyt byłego bohatera emocje nie były już tak gwałtowne. Kibice się podzielili. W 2013 roku na parkiet wybiegł młody mężczyzna, chciał się dostać do LeBrona. Wyglądało to niebezpiecznie, ale on chciał tylko pokazać mu swoją koszulkę. Z przodu miał sporządzony flamastrem napis „Tęsknimy za tobą", a z tyłu „2014: wracaj!" (w 2014 roku kończyła się umowa Jamesa z Miami Heat). LeBron zdążył podać mu rękę, nim chłopca zgarnęli ochroniarze.

Wracam do domu

Chłopak, który już pokazał, że ma wielki talent, wybrał na szkołę średnią katolicką St. Vincent – St. Mary High School i tutaj ta historia nabiera ponaddźwiękowej prędkości. Został supergwiazdą, namaszczono go na nowego Michaela Jordana, zresztą idol zaprosił go kiedyś na indywidualny trening. Był lepszy od największych gwiazd w jego wieku – tak oceniał Sonny Vaccaro, łowca talentów firmy Nike, który jako jeden z pierwszych poznał się na Jordanie. Na mecze LeBrona w szkole średniej przyjeżdżały koszykarskie sławy, by na żywo obserwować go w akcji. Ci, którzy nie mieli takiej możliwości, mogli je oglądać w ogólnokrajowych kanałach telewizyjnych.

Do NBA trafił jako 18-latek. Miał już na koncie siedmioletni kontrakt z obuwniczym gigantem Nike wart 90 milionów dolarów. Jeździł hummerem. Był na okładce branżowego koszykarskiego magazynu „Slam", a potem na okładce „Sports Illustrated" – spoglądał z niej pewny siebie młodzieniec podpisany jako „The choosen one" – „Wybraniec". ESPN dał mu przydomek Next – Następny. Jedna z lokalnych gazet napisała „King James" – „Król James" i ten tytuł przylgnął do niego najbardziej. To, że trafił w drafcie do Cleveland, oczywiście z numerem 1, wydawało się więc mieszkańcom jego rodzinnego stanu Ohio naturalne. To, że przeszedł do Miami – było dla nich jak nóż wbity prosto w serce.

Cztery lata później, w lipcu 2014 roku, napisał artykuł, który opublikował „Sports Illustrated". Pisał, że jest chłopcem z północno-wschodniego Ohio, tu się cieszył albo płakał, ten stan zajmuje szczególne miejsce w jego sercu. Pisał, że tutaj ludzie oglądali, jak dorastał, więc czasami czuje się jak ich syn. „Moje relacje z północno-wschodnim Ohio są większe niż koszykówka. Nie zdawałem sobie z tego sprawy cztery lata temu. Teraz już to wiem" – podsumował. Pisał, że nie żałuje przejścia do Miami, bo pozwoliło mu się stać tym, kim jest teraz, ale pewne rzeczy zrobiłby inaczej. Wspominał o reakcjach fanów, które bardzo bolały jego i najbliższe mu osoby. I pomyślał, że już nie chce dla nich grać. Ale potem wyobraził sobie chłopca, który podziwia sportowca. Chłopak chce być taki jak ten sportowiec, a potem nagle sportowiec odchodzi do innej drużyny. Jak by się czuł, gdyby był tym chłopcem? Teraz chce pokazać dzieciakom z północnego Ohio, że to jest dobre miejsce do dorastania, do realizowania marzeń, założenia rodziny, otworzenia biznesu. Pisał, że w północno-wschodnim Ohio nic nie jest podarowane, na wszystko trzeba zapracować. „Jestem gotowy na wyzwanie, wracam do domu" – zakończył artykuł, w którym uciął spekulacje co do swojej przyszłości i potwierdził to, o czym mówiono od dłuższego czasu – że wraca do Cleveland.

Pięknie napisane? Na pewno. Ale czy na pewno szczerze? To już trudniej rozstrzygnąć. Kiedy koszykarz pisał te słowa, Miami Heat mieli za sobą przegrane finały i nie byli już potęgą, za jaką uchodzili przez parę lat. Dwyane Wade miał problemy z kontuzjami i wyglądało na to, że drużyna już nie będzie coraz lepsza, tylko coraz słabsza. Pojawiły się więc i takie opinie, że raczej ucieka z okrętu, może jeszcze nie tonącego, ale nabierającego wody. Jednocześnie mógł wybrać lepszą drużynę niż Cavs i lepsze miejsce do życia niż Cleveland, więc może nie należy zarzucać mu nieszczerości.

Tym bardziej że jego żona Savannah Brinson też pochodzi z Akron. Są razem od czasów szkoły średniej. Mają trójkę dzieci: 12-letniego syna LeBrona Juniora, 10-letniego Bryce'a Maximusa i 2-letnią córeczkę Zhuri. LeBron jest podobno świetnym ojcem. Para jest mocno związana z lokalną społecznością. W 200-tysięcznym Akron mają imponującą rezydencję. W mieście znajduje się siedziba koncernu oponiarskiego Good Year, znanego także z produkcji sterowców. Matką chrzestną jednego z nich została Savannah. LeBron kupuje sobie drogie zabawki, ale nie zapomina też o innych (mama na urodziny dostała porsche, a żona ferrari), o kolegach i osobach potrzebujących pomocy. Parę dni temu, w święta, fundacja, którą prowadzi, dostarczała prezenty dzieciom z Akron.

Ostatnio pojawiły się informacje, że razem z Warrenem Buffettem chce odkupić od Dana Gilberta klub Cavaliers. Ma już mniejszościowe udziały w słynnym piłkarskim FC Liverpool, który należy do Amerykanów. Jest najlepiej zarabiającym koszykarzem NBA. Poza tym zawarł dożywotni miliardowy kontrakt z Nike. Maverick Carter, menedżer LeBrona, powiedział w wywiadzie dla magazynu „GQ", że nie może potwierdzić tej kwoty, ale uśmiechnął się znacząco. Carter to przyjaciel ze szkoły średniej, z którym trzyma się cały czas, podobnie jak z paroma innymi kolegami ze szkolnych lat. Ostatnio było zresztą z tego powodu głośno: Phil Jackson, prezydent New York Knicks, użył w odniesieniu do znajomych LeBrona określenia, które można przetłumaczyć jako „gang". W odpowiedzi Carter oskarżył go o rasizm (wszyscy ci znajomi są czarnoskórzy), a James powiedział, że stracił szacunek do Jacksona.

Na ekranie i w polityce

Sportowiec roku zabiera głos w sprawach społecznych i politycznych. Wspierał Hillary Clinton w ostatnich wyborach, bo wierzył, że będzie kontynuowała politykę Baracka Obamy, którego poparł w 2008 roku. Odniósł się do głośnego protestu futbolisty Colina Kaepernicka, który nie wstawał w czasie odgrywania amerykańskiego hymnu. LeBron powiedział, że on będzie stał w czasie hymnu, ponieważ to dla niego ważne, ale to nie znaczy, że nie szanuje tego, co robi Kaepernick. – Każdy ma prawo wyrazić swoją opinię, a on robi to w pokojowy sposób – stwierdził. Ze spraw mniejszej wagi: zagrał w filmie „Wykolejona", oczywiście samego siebie. Oferty filmowe miał już wcześniej, ale najpierw chciał coś wygrać jako koszykarz, dopiero potem się zgodził. To też świadczy o tym, że dojrzał. Słychać pogłoski o kolejnych filmowych projektach. Blisko wydawał się „Kosmiczny mecz 2" z LeBronem w roli głównej (w pierwszej części 20 lat temu wystąpił Michael Jordan), ale produkcja przesuwa się w czasie.

Kiedy przychodził do NBA, towarzyszyło temu szaleństwo, rozważano, czy będzie nowym Jordanem, czy wytrzyma presję, czy raczej zmarnuje swój potencjał, co było już udziałem paru świetnie zapowiadających się zawodników. Miał wielu fanów, ale też wielu przeciwników, którzy źle mu życzyli, bo nie podobała im się jego pewność siebie i fakt, że przedwcześnie obwołano go nowym królem. Ta niechęć pogłębiła się jeszcze, kiedy przeniósł się do Miami. Bywał nazywany bufonem albo mięczakiem – to ostatnie chyba jest już nieaktualne po ostatnich finałach.

W tym roku LeBron James udowodnił, że jest wielki. Nie jest nowym Jordanem, bo jest inny. Nie ma w sobie może takiej magii, gracji, nie trafia tylu ważnych rzutów w końcówkach. Jest za to silniejszy, ma znakomite warunki fizyczne – 203 cm wzrostu, 113 kg wagi – i kiedy wbija się pod kosz, jest nie do zatrzymania. Zbiera dużo piłek z tablicy i chętnie rozgrywa. Ma na koncie trzy mistrzostwa NBA, a jeszcze parę lat gry przed nim (Jordan uzbierał sześć tytułów). Nie miał dotąd żadnej poważnej kontuzji, nie unika ciężkiej pracy i motywuje do niej kolegów. W ostatnich dwóch latach Stephen Curry zgarniał statuetkę MVP, czyli najbardziej wartościowego gracza ligi NBA. Ten mały czarodziej z Golden State Warriors jest niesamowity, ale „Król" może być tylko jeden.

30 grudnia obchodził 32. urodziny. Prezent sportowy sam sobie sprawił – parę dni temu w meczu na szczycie Cavs pokonali Warriors jednym punktem po wspaniałym meczu. Niedawno trener zespołu z Cleveland Tyronn Lue stwierdził, że Cavs i Warriors mogą rządzić w lidze przez lata – tak jak kiedyś Celtics i Lakers.

W Cleveland mają syna marnotrawnego, który już odkupił winy, znowu jest uwielbiany i pragnie kolejnych zwycięstw.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Został ogłoszony sportowcem roku 2016 przez amerykański magazyn „Sports Illustrated". Po raz drugi, pierwszy raz to wyróżnienie otrzymał cztery lata wcześniej, ale tym razem na pewno smakowało lepiej. W czerwcu poprowadził swój klub Cleveland Cavaliers do mistrzostwa NBA, a jego udział w tym sukcesie był ogromny. Zdominował tegoroczne finały, dostał nagrodę dla najlepszego zawodnika (MVP Finałów). A przecież Cavs (skrócona nazwa Cavaliers) przegrywali już 1:3 w rywalizacji do czterech zwycięstw. Żadna drużyna w historii NBA nie odrobiła w finałach takiej straty, a Cavs mieli za przeciwników ekipę Warriors, która miała za sobą fantastyczny sezon zasadniczy: odnosząc 73 zwycięstwa i tylko dziewięć razy przegrywając, pobiła rekord legendarnych Chicago Bulls z Michaelem Jordanem, Scottiem Pippenem i Dennisem Rodmanem w składzie.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów