Z jednej strony większość obywateli zdecydowała w demokratycznym referendum, że chce, aby Wielka Brytania rozwiodła się ze Zjednoczoną Europą. Równocześnie demokratycznie wybrany rząd – posiadający pełny mandat od suwerena – nie uporał się z procesem brexitowym, wciąż potrzebne są kolejne okresy przejściowe. Podobny problem ma parlament, który już kilka razy głosował w sprawie brexitu, nie przyjął umowy rozwodowej, ale i wykluczył bezumowne rozstanie z UE, a w jeszcze innym głosowaniu zabronił rządowi zdecydować o wyjściu bez podpisania stosownej umowy. Ani demokratyczny rząd, ani demokratyczny parlament nie potrafią zrealizować woli narodu wyrażonej w demokratycznej procedurze.
Przeciwnicy wyjścia zachęcają do ponownego referendum, z nadzieją na odwrotny do pierwotnego wynik. Przekonują, że takie głosowania są czymś w brytyjskim systemie wyjątkowym – zorganizowano je tylko trzy razy. To z 2016 roku było zaś błędem podwójnym. Dlatego, że w ogóle do niego doszło, i dlatego, że Brytyjczycy nie dokonali racjonalnego wyboru, bo nie zdawali sobie sprawy, co znaczy „leave" na karcie wyborczej.
Zwolennicy brexitu są oburzeni takim postawieniem sprawy. Przecież demokracja nie polega na tym, że głosuje się tak długo, aż wynik spodoba się liberalnym elitom – argumentują. Polega ona na tym, że decyzje bywają zaskakujące, a elity muszą się im podporządkować. Kłopot w tym, że ci sami zwolennicy brexitu wcale nie oburzają się, gdy parlament kolejny raz głosuje nad tą samą umową rozwodową, licząc, że wreszcie członkowie Izby Gmin zmienią zdanie. Skoro wola suwerena jest święta, po pierwszym głosowaniu brexitowym, umowa powinna trafić do kosza, nie zaś nieustannie trafiać pod obrady.
Dochodzimy do paradoksalnej sytuacji, w której trzeba wybierać, czy bardziej demokratyczna jest wola wyborców wyrażona w referendum, czy też wola wyrażona przez wybranych demokratycznie przedstawicieli w parlamencie. Tyle tylko, że taka sprzeczka nie ma sensu. Raczej trzeba się zastanowić nad tym, czy nie mamy problemu z demokracją jako taką.
A może rzeczywistość stała się na tyle zawiła, że ani obywatele, ani ich przedstawiciele nie potrafią rozwiązać pewnych problemów? A może nie należy niektórych decyzji zostawiać w rękach samych obywateli? Czy wręcz przeciwnie, może to właśnie wola wyborców jest najważniejsza, system parlamentarny zaś ograniczony sztywnymi stworzonymi przez tych liberalnych demokratów zasadami równowagi władz itp. po prostu zawodzi i trzeba iść w kierunku rządów ludu w miejsce rządów prawa?