Rola apelacji w postępowaniu przed sądem

Apelacja nie jest już środkiem zmierzającym do zwalczenia nieaprobowanego wyroku, a zyskała charakter uniżonej prośby o ponowne rozpoznanie sprawy przez sąd wyższej instancji – uważa ekspert.

Aktualizacja: 27.04.2018 06:25 Publikacja: 27.04.2018 06:07

Rola apelacji w postępowaniu przed sądem

Foto: Fotolia.com

Dokonana ustawą z 1 marca 1996 r. nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego zniosła instytucję rewizji od wyroku pierwszej instancji, wprowadzając w jej miejsce apelację.

Nowy środek odwoławczy tym się różni od poprzedniego, że obecnie nie jest już praktycznie możliwe sformułowanie jakiegokolwiek skutecznego zarzutu odnośnie do zaskarżonego orzeczenia, który podlegałby obligatoryjnemu zbadaniu i skontrolowaniu przez sąd drugiej instancji. Dzieje się tak na skutek zniesienia kodeksowego katalogu podstaw odwoławczych (dawny art. 368 k.p.c.). Aktualnie obowiązująca regulacja w tym zakresie daje stronie skarżącej pozór swobody w formułowaniu zarzutów, któremu wszakże towarzyszy przyznana sądowi odwoławczemu faktycznie niczym nieskrępowana swoboda oceny zasadności apelacji.

Prawodawca, zapewne odurzony modnymi podówczas postpostępowymi mrzonkami o zaletach wolnoamerykanki na sali sądowej, nie poprzestał jednak na tym i równocześnie dał sądowi odwoławczemu znacznie szersze uprawnienia przy rozpoznawaniu spraw. Odtąd sąd drugiej instancji nie jest już związany granicami podstaw środka odwoławczego (por. dawny art. 381 k.p.c.) i jest władny rozpoznać sprawę „w granicach apelacji" (por. nowy art. 378 k.p.c.), co praktycznie oznacza tytuł do ponownego jej rozpoznania w granicach wniosków apelacji, niezależnie od treści i powagi zgłaszanych w niej zarzutów.

Rola sądu

Trzeba tu dostrzec, że w nowym stanie prawnym sąd odwoławczy jest uprzywilejowany w dwojaki sposób: z jednej strony sąd ten nie musi już roztrząsać kwestii zasadności poszczególnych zarzutów wniesionego środka odwoławczego, które go po prostu nie wiążą, a z drugiej – może on rozpoznać sprawę niezależnie od zakresu i treści zgłoszonych zarzutów. Temu celowi służy cichcem przyznane sądowi odwoławczemu w art. 382 k.p.c. w brzmieniu nadanym nowelizacją, o której mówiliśmy na wstępie, uprawnienie do prowadzenia własnego postępowania dowodowego – w zakresie wyznaczonym wyłącznie wnioskami (a nie zarzutami) apelacji. Wywoływać to może niemiły, choć często zdradzany przez strony domysł, że za dowodami dopuszczonymi z urzędu przez sąd odwoławczy stoją jakieś apriorycznie przyjęte założenia, a nawet gotowa już ocena sprawy, które mają być w ten sposób potwierdzone bądź zweryfikowane.

Skutki nowej regulacji były łatwe do przewidzenia. Z chwilą wniesienia apelacji los zaskarżonego wyroku jest odtąd zawsze niepewny, gdyż o ostatecznym wyniku postępowania przesądza swobodne zapatrywanie sądu odwoławczego, który okazuje się być faktycznym gospodarzem sprawy. W świetle tego, co stwierdziliśmy wcześniej, apelacja utraciła cechy środka zaskarżenia w dotychczasowym znaczeniu, a więc środka zmierzającego do zwalczenia nieaprobowanego wyroku, a zyskała charakter uniżonej prośby o ponowne rozpoznanie sprawy przez sąd wyższej instancji. Zbliża to niebezpiecznie apelację do instytucji odwołania w postępowaniu administracyjnym. Tam również waga zarzutów odwoławczych nie ma pierwszoplanowego znaczenia (por. art. 128 k.p.a.), gdyż o wyniku sprawy decyduje zawsze ogólny władczy osąd organu II instancji. Z tego narzucającego się porównania procedura cywilna niestety nie wychodzi jednak obronną ręką. Skarżący w postępowaniu administracyjnym wie, że organ odwoławczy także związany jest zawsze zasadami ogólnymi k.p.a., a więc przede wszystkim zasadą legalności (art. 6 i n.). Takiej zasady trudno by szukać w przepisach k.p.c., zwłaszcza po usunięciu zeń przepisów art. 3 i art. 368 w brzmieniu przed nowelizacją. Co więcej, kwestię legalności, legalizmu, czy jak kto woli praworządności w działaniu sądów, przemilczano także w przepisach nowego prawa o ustroju sądów powszechnych, w przeciwieństwie do regulacji poprzedniej z 1985 r. Klienci często pytają: „Skąd ma pan pewność, że wyrok będzie sprawiedliwy, skoro nasze zarzuty obrazy prawa materialnego nic sądu nie obchodzą?". Odpowiedź może być tylko jedna: „Trzeba ufać sumienności sędziów!". Obecnie poza sumieniem właśnie nic nie krępuje sędziego przy ferowaniu wyroku, a widać to szczególnie wyraźnie w instancji odwoławczej.

Gwarancja rzetelności

Lepiej jednak tej prawdy klientowi wprost nie ujawniać, bo skutek takiego pouczenia bywa najczęściej demobilizujący. Strona w sądzie chce mieć gwarancje rzetelnego rozpoznania jej sprawy nie z łaski sędziego, lecz w oparciu o jasne i stanowcze przepisy prawa; nie ma co ukrywać, w naszym kraju ludzie bardziej ufają prawu niż sądom, i to jeszcze długo się nie zmieni. Wychowane na przypowieściach ewangelicznych społeczeństwo ma wciąż głęboko w świadomości zakorzeniony, a umocniony jeszcze w poprzedniej epoce ustrojowej zbiorowym doświadczeniem praworządności socjalistycznej, archetyp „sędziego, który Boga się nie boi i ludzi nie szanuje" (Łk. 18.8). Od kogoś, wydawałoby się, raczej skromnego pod względem aspiracji intelektualnych, usłyszałem nawet piorunującą (przynajmniej dla mnie) diagnozę, że „w polskich sądach jest teraz więcej władzy sądowniczej niż wymiaru sprawiedliwości". Vox populi...

Tu dochodzimy jakby do sedna problemu. Ludzie nie akceptują sytuacji, w której muszą zdać się na cudze swobodne mniemanie, a z tym właśnie we własnym odczuciu zderzają się w sądzie. Nowe unormowanie postępowania odwoławczego utwierdza to uprzedzenie, gdyż w oczach strony daje sądowi drugiej instancji zbyt dużą władzę. Doświadczenie zawodowe każdego pełnomocnika procesowego dostarcza argumentów za ograniczeniem roli sądu II instancji do funkcji przede wszystkim kontrolnych, bo do tej głównie kompetencji sądu odwołujemy się, składając środki zaskarżenia. Tymczasem widzimy, że zadanie sprawowania kontroli nad orzecznictwem w niższej instancji ustępuje praktyce ponownego całościowego rozpoznania sprawy w postępowaniu odwoławczym, naturalnie w granicach wniosków apelacji czy zażalenia. Owocem tego jest zjawisko stale malejącej liczby przypadków uchyleń na korzyść wyroków reformatoryjnych, które z punktu widzenia strony przegrywającej są niczym innym jak nowymi orzeczeniami pierwszej instancji, tyle tylko, że już niezaskarżalnymi.

Wstrząsowi wywołanemu zmianą wyniku sprawy na niekorzyść towarzyszy zawsze poczucie pokrzywdzenia i niesprawiedliwości. Strona przegrywająca sprawę w instancji odwoławczej nie ma już tych możliwości obrony, jakie prawo dało wcześniej zwycięskiemu przeciwnikowi. Brak równości broni stron – także w rozumieniu art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka – okazuje się jednak trwale wpisany w nowy model postępowania odwoławczego, który funkcjonuje w najlepsze już od ponad 20 lat mimo swej oczywistej i rażącej niekonstytucyjności, a to na skutek ledwie zawoalowanego pogwałcenia zasady wieloinstancyjności postępowania (por. art. 176 ust. 1 Konstytucji RP).

Uchylenie wyroku

Jest jeszcze inny dotkliwy dla wszystkich praktyków aspekt tego problemu. Funkcja kontrolna sądu odwoławczego wyraża się w możliwości uchylenia zaskarżonego wyroku i skierowania sprawy do ponownego rozpoznania przez sąd pierwszej instancji. Taka kontrola służy niewątpliwie poprawie jakości orzecznictwa i jest pożądana, natomiast wyroki reformatoryjne niby naprawiają, a w istocie tylko maskują wszystkie słabości orzeczeń instancji niższej, co w ogólnym rozrachunku naprawdę nie jest korzystne dla wizerunku wymiaru sprawiedliwości.

Z okazji 22-lecia omawianej niechlubnej regulacji, a także z racji wiosennego nastroju postuluję zgotować marcowej jubilatce rolę Marzanny i spławić ją w prawny niebyt. W jej miejsce konieczne jest:

1) przywrócenie i wyeksponowanie wśród zasad ogólnych postępowania cywilnego zasady legalizmu oraz prawdy obiektywnej,

2) włączenie do k.p.c. katalogu zarzutów odwoławczych, które podlegałyby obligatoryjnemu rozpoznaniu, a wśród nich zarzutu naruszenia prawa materialnego oraz istotnego dla wyniku sprawy naruszenia procedury,

3) zapewnienie nieograniczonej zaskarżalności orzeczeń zmieniających orzeczenia wydane w I instancji.

Taką zmianę przyjmą z ulgą nie tylko strony postępowania i ich pełnomocnicy, lecz również wszyscy sumienni (a innych przecież być nie powinno) sędziowie, których w 1996 r. prawodawca chciał uszczęśliwić – trochę jakby na siłę.

Autor jest adwokatem z Wrocławia

Dokonana ustawą z 1 marca 1996 r. nowelizacja kodeksu postępowania cywilnego zniosła instytucję rewizji od wyroku pierwszej instancji, wprowadzając w jej miejsce apelację.

Nowy środek odwoławczy tym się różni od poprzedniego, że obecnie nie jest już praktycznie możliwe sformułowanie jakiegokolwiek skutecznego zarzutu odnośnie do zaskarżonego orzeczenia, który podlegałby obligatoryjnemu zbadaniu i skontrolowaniu przez sąd drugiej instancji. Dzieje się tak na skutek zniesienia kodeksowego katalogu podstaw odwoławczych (dawny art. 368 k.p.c.). Aktualnie obowiązująca regulacja w tym zakresie daje stronie skarżącej pozór swobody w formułowaniu zarzutów, któremu wszakże towarzyszy przyznana sądowi odwoławczemu faktycznie niczym nieskrępowana swoboda oceny zasadności apelacji.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Co dalej z podsłuchami i Pegasusem po raporcie Adama Bodnara
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem