Ten drugi przyjaciel to doradca ds. bezpieczeństwa emerytowany generał Michel Flynn. A krytyk to sekretarz obrony, również emerytowany generał James Mattis.
Dwa do jednego dla Moskwy. Wyraźny przechył w tę stronę gwarantuje właśnie Tillerson jako najważniejszy dyplomata mocarstwa. Polsce i państwom naszego regionu, które szczęśliwie są członkami NATO, zostaje pocieszanie się, że niezauroczony Putinem sekretarz obrony obroni nas przed zmianą tego, co w lipcu ustalono na warszawskim szczycie sojuszu. Że militarnie administracja Trumpa nie będzie się różniła od administracji Obamy i nie zrezygnuje ze wzmocnienia flanki wschodniej.
Bo nadzieje na utrzymanie politycznego kursu wobec Kremla trzeba będzie pogrzebać. Tillerson nie był nigdy dyplomatą, ale jako szef wielkiej naftowej korporacji Exxon Mobil miał wyrobiony pogląd – z Moskwą trzeba robić interesy, a nie nękać jakimiś sankcjami za agresję na Ukrainie i zmienianie granic. Sankcje bardzo nawet mu się nie podobały, bo przeszkadzały Exxon Mobilowi w podbijaniu rosyjskiej Arktyki i współpracy z państwowym rosyjskim koncernem Rosnieft.
W 2012 roku Władimir Putin nadał Tillersonowi Order Przyjaźni za „wielki wkład w rozwój i umacnianie współpracy z Federacją Rosyjską”. Razem z nim nagrodził mera francuskiego Cannes (popularnego wśród rosyjskich bogaczy), szefa włoskiego naftowego giganta ENI, kilku vipów z Kazachstanu i dyrektorkę rosyjskiego teatru na Krymie.
Nominacja zachwyconego Rosją naftowego multimilionera jest zgodna ze wzbudzającymi w naszym regionie przerażenie wypowiedziami samego Trumpa - również multimilionera, a nawet miliardera - w czasie kampanii wyborczej (wsparcie dla aneksji Krymu czy podważanie zobowiązań sojuszniczych wobec wschodnioeuropejskich członków NATO).