Jan Kanty Pawluśkiewicz: Warto zmagać się z materią

Znakomity kompozytor wyjaśnia Małgorzacie Piwowar, dlaczego od muzyki woli dziś malować.

Aktualizacja: 13.07.2017 23:11 Publikacja: 13.07.2017 18:06

Jan Kanty Pawluśkiewicz, Pyramydal 2, żel-art.

Jan Kanty Pawluśkiewicz, Pyramydal 2, żel-art.

Foto: PGS w Sopocie/materiały prasowe

Rzeczpospolita: Z wykształcenia jest pan architektem, ale nazwisko pana kojarzy się z piosenkami Marka Grechuty, z „Nieszporami ludźmierskimi"...

Jan Kanty Pawluśkiewicz: Istotnie, muzyka na długo przesłoniła moje fascynacje rysunkiem. Ale mając 14 lat, byłem nim pochłonięty i myślałem, że będę studiował kartografię. Może była to podświadoma chęć ucieczki ze świata, w którym zagraniczne wyjazdy były mrzonką? Chciałem wyrwać się z Nowego Targu do Ameryki, gdzie był niezwykły jazz, świetne grafiki i wspaniała wolność. Złudna, jak się później dowiedziałem, jeżdżąc tam wiele razy, ale wtedy tego nie wiedziałem. Ostatecznie poszedłem na architekturę, by kreować rzeczywistość i to także dla innych. W czasach, kiedy studiowałem, rzetelnie uczono nas rysunku, akwareli, rzeźby, liternictwa. Spełniałem się.

Ale w 1969 roku poszedł pan do Piwnicy pod Baranami. O rysunku przypomniał sobie dopiero 30 lat później.

Nie sposób było zajmować się równocześnie jednym i drugim – w sposób odpowiedzialny. Ale choć po studiach wybrałem muzykę, nie zaprzestałem rysowania. Nie przychodziło mi jednak wtedy do głowy, żeby robić wystawy. Trzy dziesiątki lat później znużyło mnie pisanie piosenek, muzyki teatralnej i filmowej. I wtedy, przypadkiem, przez młodego kolegę scenografa z Piwnicy pod Baranami zachęcony do zrobienia z nim wystawy, postanowiłem spróbować. Nie miałem jeszcze żadnych prac, co okazało się mocno motywujące. Byłem niepraktykujący, ale na wiarę można się nawrócić. I komponowanie zaczęło schodzić na plan dalszy.

Dlaczego?

Komponowanie rzeczy niewielkich, za to przebojowych, zapewnia płynność finansową, ale i stagnację intelektualną. Brałem więc też poważne kontrakty albo sam zamawiałem u siebie duży utwór, który pisałem dwa lata. Ale to ryzykowne zajęcie, musiałem równocześnie przejechać 30 tysięcy kilometrów, żeby wyżebrać pół miliona na wystawienie choćby „Harf Papuszy". Jednak samo komponowanie to dla mnie za mało.

Jest pan maksymalistą?

W sztuce nie ma żartów. To poważne zajęcie.

A może chciał pan zdyskontować swój sukces kompozytora w innej dziedzinie twórczości...

To bardzo powierzchowna opinia. Wybitni doceniają moją pracę, tacy mistrzowie, jak scenograf profesor Jerzy Skarżyński czy malarz i scenograf Kazimierz Wiśniak. Żel-art jest czymś kompletnie nowym, w sensie technologicznym – obrazy powstają z setek kropek stawianych obok siebie żelowymi długopisami. Zajmuję się tym już 18 lat, nikt poza mną tego nie robi. Intrygowało mnie, jak w żel-arcie można wyrazić figuratywność, abstrakcję, motywy impresjonistyczne, stąd moje cykle. Tak mnie to wciągnęło, że od dziesięciu lat jest moim zawodem. Robię wernisaże, było ich już ponad 70, sprzedaję prace.

Pokazywał pan je także za granicą, nawet w Parlamencie Europejskim. Jak otwiera się droga do takich miejsc?

Przez znajomości. Kiedyś zrobiła na mnie wrażenie wystawa egipskiej sztuki w Muzeum Książąt Sułkowskich w Bielsku-Białej. Nabyłem wtedy książkę o hieroglifach, bo zaintrygowała mnie ich zależna od kontekstu wieloznaczność. Zacząłem myśleć, jak po dwóch tysiącach lat wykonać plastyczną wizję hieroglifów we współczesnej technologii. I zrobiłem cykl „Vive les hieroglyphes", dedykowany pierwszemu odkrywcy ich treści, Jeanowi-Louisowi Champollionowi. Premiera odbyła się w Bielsku. Pani Iwona Purzycka, dyrektor tej instytucji, stwierdziła, że to rodzaj europejskiego porozumienia wart wystawy w Parlamencie Europejskim.

Był pan tam na wernisażu?

Jasne. Uprzedzając pytanie – był tylko jeden młody, polski polityk, ale też bardziej po znajomości, bo to „piwniczny" chłopak. W sumie przyszło ze 150 osób, ale zawodowej wagi do tego wydarzenia nie przywiązuję, bo to nie Galeria Saatchi ani nie targi sztuki w Bazylei.

Co pan sądzi o współczesnej polskiej sztuce?

Andrzej Starmach powiedział mi, że różnica między rynkiem sztuki na Zachodzie a rynkiem sztuki w Polsce jest taka, jak między Izbą Lordów a izbą wytrzeźwień. Ale są tacy, których cenię, na przykład Wilhelm Sasnal, zresztą też architekt z Politechniki Krakowskiej. Podoba mi się Stażewski, Winiarski, Dłubak, czyli awangarda lat 60. No i fenomenalny Wojciech Fangor. Późniejsze lata mniej, bo dominuje nieznośne wożenie się na plecach wielkich malarzy, za granicą największe wrażenie robi na mnie Francis Bacon, nawiasem mówiąc – amator.

Kolejne wystawy?

Na razie cieszę się październikową prapremierą swoich „Pieśni doliny Jozafata".

Czyli nie przestał pan komponować?

Ważne rzeczy wciąż piszę, ale to długi proces. Momentami tracę płynność finansową, co jest ceną twórczej wolności. Do wszystkiego w życiu warto jednak mieć dystans. Jak coś za dobrze idzie, trzeba poszukać czegoś nowego. Istotne jest zmaganie się z materią, z koncepcją. Bo można jak szewc dojść do perfekcji, mieć doskonałe kopyto, ale z czasem staje się ono nieco wytarte i przepocone.

Sylwetka

Jan Kanty Pawluśkiewicz, kompozytor, malarz, architekt

Ur. w 1942 r., w Nowym Targu, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej, współzałożyciel grupy Anawa, od 1969 r. przez wiele lat związany z Piwnicą pod Baranami. Kompozytor znakomitych piosenek dla Marka Grechuty, Andrzeja Zauchy czy Grzegorza Turnaua, autor muzyki do kilkudziesięciu filmów i wielu spektakli teatralnych, twórca oratorium „Nieszpory ludźmierskie", poematu symfonicznego „Harfy Papuszy", musicalu „Szalona lokomotywa" (wspólnie z Markiem Grechutą). Po raz pierwszy swoje obrazy pokazał w 1999 r. w Piwnicy pod Baranami. Obecnie, do 30 lipca, w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie trwa przekrojowa wystawa jego prac malowanych żelami rysunkowymi, kreujących fantazyjny i magiczny świat. Ekspozycja „Voyage" wcześniej była prezentowana w kilku miastach Polski. —mp

Rzeczpospolita: Z wykształcenia jest pan architektem, ale nazwisko pana kojarzy się z piosenkami Marka Grechuty, z „Nieszporami ludźmierskimi"...

Jan Kanty Pawluśkiewicz: Istotnie, muzyka na długo przesłoniła moje fascynacje rysunkiem. Ale mając 14 lat, byłem nim pochłonięty i myślałem, że będę studiował kartografię. Może była to podświadoma chęć ucieczki ze świata, w którym zagraniczne wyjazdy były mrzonką? Chciałem wyrwać się z Nowego Targu do Ameryki, gdzie był niezwykły jazz, świetne grafiki i wspaniała wolność. Złudna, jak się później dowiedziałem, jeżdżąc tam wiele razy, ale wtedy tego nie wiedziałem. Ostatecznie poszedłem na architekturę, by kreować rzeczywistość i to także dla innych. W czasach, kiedy studiowałem, rzetelnie uczono nas rysunku, akwareli, rzeźby, liternictwa. Spełniałem się.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”