Sprawa dotyczy kwietniowej homilii jaką nieformalny duszpasterz Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) wygłosił w białostockiej katedrze podczas 82. rocznicy powstania ONR. Nazwał narodowo-katolicki radykalizm "chemioterapią dla ogarniętej nowotworem złośliwym Polski". "Zero tolerancji dla ogarniętej nowotworem złośliwym Polski i Polaków. Zero tolerancji dla tego nowotworu. Ten nowotwór wymaga chemioterapii (...) i tą chemioterapią jest bezkompromisowy narodowo-katolicki radykalizm" - miał mówić podczas mszy.
Kilka dni później Kuria Archidiecezjalna wydała oświadczenie z przeprosinami wobec tych osób, które poczuły się dotknięte "zachowaniem członków ONR w katedrze białostockiej", zaś przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki wyraził "zdecydowaną dezaprobatę" dla wykorzystywania świątyni do głoszenia poglądów obcych wierze chrześcijańskiej. Z kolei władze zgromadzenia Księży Misjonarzy, do którego kaplan należy zakazali mu wszelkich wystąpień publicznych i kontaktów z mediami.
Postępowanie w sprawie ewentualnego nawoływania do nienawiści na tle różnic wyznaniowych i publicznego znieważania ludności z powodu przynależności wyznaniowej wszczęła prokuratura rejonowa w Białymstoku. Kilka tygodni temu przejęła je Prokuratura Okręgowa. Postępowanie miało zakończyć się do 15 września, ale jak dowiedziała się "Rzeczpospolita" właśnie zostało przedłużone do końca miesiąca.
- Wciąż trwają przesłuchania świadków, analizy nagrań z marszu ONR w Białymstoku i kazania wygłoszonego w katedrze - mówi nam prokurator Joanna Dąbrowska. Zastrzega jednak, że postępowanie toczy się w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. - Do końca września prokurator postanowi co będzie dalej - dodaje.
Ale ksiądz Międlar jest przekonany o tym, że zostaną mu postawione zarzuty. - Na karę więzienia na pewno nie, pewnie dostanę wyrok w zawieszeniu. Liczę się z tym, że tak może być. Podobno w Białymstoku jest ogromna determinacja, by mnie skazać - mówił miesiąc temu w rozmowie z "Rzeczpospolitą". Z kolei w wywiadzie dla tygodnika "Warszawska Gazeta" mówił, że "taka jest cena mówienia prawdy w postkomunistycznej Polsce".