Tak też należy interpretować osobiście ogłoszoną przez prezesa PiS decyzję o wycofaniu się z chęci wprowadzenia działającego wstecz ograniczenia dwukadencyjności prezydentów, wójtów i burmistrzów.

PiS zamyka w ten sposób jeden z frontów politycznych konfliktów. Zaletą tego rozwiązania jest wytrącenie przez PiS przeciwnikom z ręki argumentu o autorytarnych zapędach Kaczyńskiego. Trudno będzie mówić o zagrożeniu dla demokracji w sytuacji, gdy lider PiS ogłasza, że wycofuje się z pomysłu, którego nie akceptował prezydent, który mógł upaść przed Trybunałem Konstytucyjnym i który budził spore protesty.

Ale taki manewr jest też kosztowny. PiS już wcześniej się wycofywał: w przypadku ustawy warszawskiej, w sprawie przepisów o wycince drzew, jesienią odrzucił projekt ustawy zaostrzającej przepisy antyaborcyjne, choć wcześniej skierował propozycję do dalszych prac w parlamencie. Latem zeszłego roku PiS wycofał też z sejmu ustawę podwyższającą zarobki polityków. Po fatalnym przyjęciu przez przedsiębiorców partia Jarosława Kaczyńskiego wycofała się z pomysłu wprowadzenia jednolitego podatku łączącego w sobie PIT, składaki na ZUS i ubezpieczenia zdrowotne. 

Wyjątkiem w tym zestawieniu jest wycinka. To akurat projekt, który PiS wprowadził w życie w niejasnych okolicznościach, ale widząc jakie są jego konsekwencje, po pewnym czasie postanowił przepisy zmienić. Pozostałe jednak przykłady mają wspólny mianownik. Otóż pomysły zostały najpierw zgłoszone a wywołały wielkie kontrowersje i wywołał potężny opór. Widząc go, partia rządząca zdecydowała się je wycofać. Chowanymi właśnie przepisami o dwukadencyjności czy wcześniej projektem wielkiej Warszawy, PiS skutecznie skonfrontował się ze środowiskami samorządowymi. Wcześniej wzięcie pod obrady ustawy przewidującej karanie kobiet, które usunęły ciążę będącą wynikiem gwałtu, wywołał Czarny Protest. A projektem podwyżek płac w administracji, nastawił przeciw sobie czytelników tabloidów. A wszystko to o po to, by się na końcu wycofać. Przyznam, że wygląda to na dość samobójczą metodę polityczną.

Sympatycy PiS często narzekają, że cokolwiek nie zrobi Jarosław Kaczyński i tak będzie krytykowany. Sęk w tym, że jego partia robi wszystko, by być krytykowana nawet za to, czego nie robi. A dokładniej gotowa jest płacić słoną polityczną cenę za zgłaszanie złych pomysłów, z których się następnie później wycofuje. Pytanie tylko, czy PiS opłaca się za wszystko płacić podwójnie? Czy liderzy PiS są aż tak pewni swego politycznego poparcia, że gotowi są je trwonić w jałowych politycznych konfliktach?