Dla niektórych z nich było to pierwsze tego rodzaju doświadczenie – większość osób która wzięła udział w manifestacji prawdopodobnie nigdy nie uczestniczyła w „zadymach”. Siedziała w tym czasie w szkołach i tłumaczyła uczniom do czego przyda im się w życiu „Nasza szkapa”, albo wyciągała pierwiastki z liczb urojonych. I nawet jeśli mieli przekonanie, że warto inaczej i czego innego uczyć uczniów – godzili się z fatalnym polskim systemem edukacji. Ale już się godzić nie chcą.

Biorąc udział w demonstracji, w Warszawie, albo w innym mieście, oglądając ją w telewizji i strajkując – nauczyciele zyskali nową tożsamość i doświadczenie walki o lepsze warunki bytu i pracy. Może po takiej lekcji wychowania obywatelskiego będzie im łatwiej wspierać uczniów – wiecznie i z definicji zbuntowanych, dążących do okazania nieposłuszeństwa, szukających ideału, który nie zawsze zgodny jest z paradygmatem nauczania.

Wtorkowa manifestacja w Warszawie była emocjonalna a jednocześnie spokojna, w jakiś sposób wyważona, ogarnięta – to być może też wynika ze specyfiki zawodu. Nawet przemówienie Sławomira Broniarza bardziej przypominała pogadankę dyrektora szkoły na temat nowego regulaminu niż płomienny speech związkowego lidera. Ale to zebranym zupełnie nie przeszkadzało – takiemu szefowi zaufali i taki ma u nich autorytet. Atmosferę ożywiał huraganowy wiatr i rozświetlało ostre słońce – wymarzone warunki do wystąpień bez kartki.

Nie można mieć żadnych wątpliwości: pod MEN zebrali się autentyczni, zaangażowani w protest i w edukację nauczyciele. Oni raczej nie mają po co przychodzić na stadionową pokazówkę premiera Morawieckiego. Ten strajk jest polityczny, bo każdy duży protest przeciw władzy taki jest. Nie da się tego zagadać gigantyczną imprezą propagandową, bo nauczyciele kopną w ten okrągły stolik. Budują teraz swój własny.