Mundial 2018: Gra w kartki

Można strzelić dwie bramki i przegrać mecz 2:1, można przegrać wszystkie turniejowe mecze, porażki najlepszym się zdarzają - vide Deutschland. Ale jeśli jest się członkiem reprezentacji narodowej i nie ma się szacunku dla sportu, którego podstawową cechą jest chęć wygrania, bycia najlepszym, jeśli kaleczy się ideę szlachetnej rywalizacji, zamieniając ją na kunktatorskie wyliczanki, to dla mnie jest to nie do przyjęcia i nie do zaakceptowania w żadnej postaci.

Aktualizacja: 30.06.2018 21:21 Publikacja: 30.06.2018 20:46

Mundial 2018: Gra w kartki

Foto: AFP

To tylko kolejny dowód wypaczenia w świecie najszlachetniejszych idei. I zapewniam: nie przemawiają przeze mnie emocje sfrustrowanego kibica, bo w pełnym znaczeniu tego słowa nim nie jestem. Nie chodzę na mecze, nie biegam latem w szaliku, nie wymachuję chustą, nie skanduję: "Polska! Biało-czerwoni!".

Ale sport zawsze był i jest mi bliski: znam radość wygranej i gorycz przegranej. Dzisiaj, to drugie nie daje spokoju. Nie z powodu kunktatorskich Japończyków, potomków dzielnych samurajów, którzy wykoncypowali sobie, że lepiej przegrać i nie grać dalej, byleby wygrać z Senegalczykami na kartki i przejść do kolejnej fazy rozgrywek, ile polskiej reprezentacji, która dopuściła do takiej narracji, chcąc utrzymać do końca meczu to marniutkie i trochę przypadkowe zwycięstwo.

I tak zaczął  się "polsko-japoński" taniec, taka europejsko-azjatycka "polka-siuśka". Szczypałem się po policzkach przez ostatnie piętnaście minut meczu nie mogąc uwierzyć w obrazy jakie pokazywała domowa plazma: snujący się po boisku zawodnicy obu drużyn, jakby zamiast jąder mieli w spodenkach odbezpieczone granaty, podania od nóżki do nóżki, gdzieś głęboko w tyle, byleby nie utracić piłki i - broń Boże! - nie zewrzeć się z przeciwnikiem. Chocholi, wykpiwający sport i kibiców taniec. Żenujące, obniżające rangę mistrzostw świata i sportu widowisko.

Gdyby tak przed laty spróbowała grać w naszych pozaligowych rozgrywkach drużyna, kibice wygwizdaliby nas i skopaliby nam tyłki. Ohyda! Zatem bez cienia wątpliwości wolałbym aby Polacy choćby i utracili w tych ostatnich piętnastu minutach mundialu pięć bramek, za to na tarczy, na której i tak wrócić musieli, znalazłoby się miejsce dla miecza.

Lecz taka myśl nikomu nie wpadła do głowy: ani trenerowi naszej kadry, ani kapitanowi drużyny, ani zawodnikom. Mniej lub bardziej świadomie nasza reprezentacja wpisała swoją grę w stylistykę pozorów i ułudy, która od dawna zadomowiła się w umysłach nie tylko Polaków, lecz także stała się czymś powszechnie akceptowanym we współczesnym świecie.

Gra interesów. Sterowana mamoną, zakazanym dopingiem, naciąganiem wyników, nie od dzisiaj atakuje sport, ostatni - rzec by można - bastion w miarę jeszcze "czystej" i szlachetnej rywalizacji. I nic nie zmieni mojej smutnej konstatacji; żyjemy w coraz bardziej kunktatorskim świecie wyzutym z honoru i podstawowych wartości. Żyjemy w świecie w którym za wszelką cenę i w każdej dyscyplinie trzeba osiągnąć "sukces". Bo sukces stał się jedynym kryterium wartości zarówno populacji, jak i jednostki.

Dlatego pocieszamy się, że wygraliśmy z Japończykami, że nie jest tak źle, ot, zwykły pech, że nie wyszliśmy z grupy. Zabrakło odrobiny szczęścia - jak to w sporcie bywa. I zapewne, jak w polityce, klęskę odtrąbimy jako sukces. I mało ważne jest, że ten jedyny, "dowieziony" do końca meczu zwycięski gol, opłacony został dyshonorem całkiem przyzwoitego meczu. Meczu zamienionego w farsę. Dla pozorów. Dla zaczarowania rzeczywistości. Bo po nas, wiadomo, choćby potop.  

To tylko kolejny dowód wypaczenia w świecie najszlachetniejszych idei. I zapewniam: nie przemawiają przeze mnie emocje sfrustrowanego kibica, bo w pełnym znaczeniu tego słowa nim nie jestem. Nie chodzę na mecze, nie biegam latem w szaliku, nie wymachuję chustą, nie skanduję: "Polska! Biało-czerwoni!".

Ale sport zawsze był i jest mi bliski: znam radość wygranej i gorycz przegranej. Dzisiaj, to drugie nie daje spokoju. Nie z powodu kunktatorskich Japończyków, potomków dzielnych samurajów, którzy wykoncypowali sobie, że lepiej przegrać i nie grać dalej, byleby wygrać z Senegalczykami na kartki i przejść do kolejnej fazy rozgrywek, ile polskiej reprezentacji, która dopuściła do takiej narracji, chcąc utrzymać do końca meczu to marniutkie i trochę przypadkowe zwycięstwo.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację