Alarm ogłoszono w niedzielę 6 grudnia wieczorem czasu nowojorskiego, czyli w nocy naszego czasu.
Maszyna, która w rejsie SU102 leciała z Moskwy do Nowego Jorku na lotnisko JFK wylądowała bez problemów i odstawiona została na pozycję parkingową w dużym oddaleniu od terminala. Tam została dokładnie przeszukana, co znacznie opóźniło jej powrotny rejs do Rosji. Służby lotniskowe natychmiast rozesłały informacje do pasażerów, że zaistniała nadzwyczajna sytuacja i odpowiednie służby już się zajmują incydentem, więc wszystko jest pod kontrolą.
Rosyjski „Sputnik" poinformował, że wszyscy pasażerowie zostali ewakuowani z maszyny, która została przejęta przez oddział policji, a potem już po przeszukaniu, podczas którego nie znaleziono żadnego podejrzanego przedmiotu, Boeing odkołował na stanowisko przy terminalu. Rejs powrotny, który miał odlecieć o 18.20 czasu wschodniego wybrzeża, ostatecznie wystartował z JFK o 0.49, czyli z ponad 6-godzinnym opóźnieniem.
Jak informował rzecznik Aerofłotu informację o bombie na pokładzie kapitan SU102 otrzymał podczas podchodzenia na nowojorskie lotnisko i natychmiast przekazano ją służbom na JFK.
Nie był to pierwszy fałszywy alarm bombowy w tym roku. Mimo, że liczba rejsów na świecie drastycznie spadła z powodu pandemii COVID-19, to liczba takich incydentów wcale nie jest mniejsza, niż w 2019. Każda taka informacja, jest traktowana przez przewoźników i służby lotniskowe bardzo poważnie i zawsze w takich przypadkach dochodzi do opóźnień, bądź odwoływania lotów. Linią, która przez wątpliwych żartownisiów jest atakowana najczęściej jest irlandzki niskokosztowy Ryanair, który w tym roku z tego powodu ucierpiał trzykrotnie.