Ten cios zaboli Brytyjczyków. Londyńskie centrum finansowe zapewnia przecież ich gospodarce kilkanaście procent PKB. W ramach symbiozy z Europą kontynentalną wyjadają z kapitalistycznego tortu to, co najsmaczniejsze i zyskowne – obsługę finansową gospodarki.

Owszem, na transakcjach w euro City się nie kończy, ale już widać, że rozwód z Europą będzie miał dlań fatalne skutki. Banki stracą przecież tzw. paszport europejski, na podstawie którego mogą prowadzić działalność w całej UE. Już dziś zabiegają o długi okres przejściowy.

Z szacunków wynika, że londyńskie City może na Brexicie stracić nawet 100 tys. miejsc pracy. Nie tylko w finansach, ale też w otoczeniu: od pubów przez deweloperów stawiających drogie apartamenty po krawców szyjących garnitury za tysiące funtów. Na odebranie im klientów ma apetyt cała Europa kontynentalna.

Paryska dzielnica biznesowa La Defense namawia banki do przeprowadzki za pomocą kampanii „Tired of fog? Try the frogs!" (Masz dość mgły, spróbuj żab – red.). Polska z jednej strony obiecuje Brytyjczykom przyjazne traktowanie przy negocjowaniu Brexitu, ale z drugiej śle umyślnych, by sprowadzali finansistów z Londynu nad Wisłę. Tak oto rozdrapywanie City staje się szansą na wzmocnienie własnego PKB. Ale jednocześnie to memento pokazujące, jak wysoka może być cena rozwodu z tą niedoskonałą Unią.