Polscy samochodowi przewoźnicy międzynarodowi obawiają się otwarcia 1 stycznia 2019 r. niemieckiego rynku pracy. Państwo to przewiduje ułatwienia w dostępie do rynku dla obywateli państw trzecich, co oznaczałoby, że z ponad 65 tys. obywateli obcych państw pracujących w polskich firmach transportowych za Odrę może wyjechać znaczna ich część.
– Jest to bardzo poważne niebezpieczeństwo dla funkcjonowania branży transportu drogowego w Polsce – twierdzi współwłaściciel podlaskiej firmy Adampol Adam Byglewski.
– Obawiamy się tej zmiany niemieckich przepisów, bo część kierowców na pewno odejdzie od nas, a ich brak już jest bardzo dokuczliwy – przyznaje właściciel podkarpackiej firmy Zettransport Jan Załubski. – Jednak pocieszamy się, że nasze wynagrodzenia nie są aż tak bardzo niższe od niemieckich, więc może fala wyjazdów nie będzie tak duża – dodaje. Wskazuje, że niezbędne jest również zlikwidowanie kolejek na polsko-ukraińskiej granicy oraz sprawne wydawanie pozwoleń na pracę.
Także Zrzeszenie Międzynarodowych Przewoźników Drogowych jest zdania, że niemieckim firmom trudno będzie odebrać polskim firmom pracowników, np. z Ukrainy. – Otwarcie Niemiec nie powinno być większym problemem, ponieważ wysokość wypłat na rękę jest podobna w obu krajach. Różnica tkwi w zabezpieczeniu socjalnym, które w Niemczech liczone jest od całości sumy, w Polsce od jednej trzeciej. Jednak jeżeli ktoś przyjeżdża w celach zarobkowych, to myśl o emeryturze ma charakter wtórny – uważa dyrektor Departamentu Transportu ZMPD Piotr Mikiel.