Obraz, na który patrzę, ma wymiary 118 na 164 cm. Wisi w Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu. Jego autorem jest Pieter Bruegel. Powstał w 1559 roku, czyli w okresie reformacji. Przedstawia walkę karnawału z postem. Skoro obraz przedstawia walkę, artysta podzielił go na dwie części, każdą przydzielając jednej ze zwaśnionych stron. Już po chwili widać, że szans na to, by karnawał dogadał się z postem, artysta nie widzi. Historia pokazała, że miał rację, są rzeczy niemożliwe do pogodzenia. Obraz-memento to jeden z najważniejszych eksponatów w muzeum.
Od kilku miesięcy w sejmowych kuluarach i mediach trwa walka adwokatów i radców prawnych o prawo tych drugich do uczestniczenia w procesach karnych w roli obrońców. Niektórzy powiedzą, że to walka o pieniądze. Ja uważam, że przede wszystkim o pryncypia. O pieniądze także, ale one mają mniejsze znaczenie. Tej walki nie uwieczni na płótnie żaden malarz. Głównie dlatego, że poza zainteresowanymi walka nikogo, niestety, nie interesuje. Myślę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak ważny jest jej wynik. Bo jeśli Sejm dokona drobnej korekty jednego przepisu kodeksu postępowania karnego, zniknie ostatnia ustawowa różnica pomiędzy obiema profesjami. Od tego momentu, przynajmniej dla zdezorientowanych obywateli, adwokatów i radców prawnych różnić będzie kolor lamówki na togach. Dopiero poniewczasie obywatele dowiedzą się, że pies jest pogrzebany.
Z dzieciństwa pamiętam filmy o czasach okupacji. Niemal w każdym padało żądanie – „papieren". Najczęściej żądający dokumentów żandarm patrzył legitymowanemu głęboko w oczy, ale jak papieren były w porządku, legitymował następnego. Dobre papiery były przepustką do życia. Teraz są przepustką do kariery. Wiedzy nikt nie sprawdza. W przypadku nieświadomego niebezpieczeństw obywatela, szukającego obrońcy w sprawie karnej, szczęście potrzebne jest jak w Lotto.
Kiedyś dobre papiery były przepustką do życia. Teraz są przepustką do kariery. Wiedzy nikt nie sprawdza
Cukierniczka i piłkarz
Kilka lat temu, jako członek Prezydium Rady Adwokackiej w Warszawie brałem udział w pracach komisji, która – niczym komisja weryfikacyjna – badała, czy kandydat na adwokata, który stara się o wpis do adwokatury na podstawie przepisów lex Gosiewski, może zostać przyjęty do adwokatury. Pytania, które zadawał kandydatom na adwokatów siedzący obok mnie dziekan, były standardowe i – co ze wstydem przyznaję – kabaretowe. Aby sprostać obowiązkowi sprawdzenia, czy kandydat daje rękojmię wykonywania zawodu, musieliśmy pytać przyszłe koleżanki i kolegów o mandaty drogowe, skargi sąsiadów, nałogi, np. skłonność do jointów i napojów wyskokowych, stosunek do przemocy w rodzinie etc. Nie mogliśmy pytać o wiedzę i doświadczenie, bo tego zabronił nam ustawodawca, a nasi rozmówcy mieli papiery w porządku. A skoro nie palili skrętów, nie bili współmałżonków i nie szaleli po drogach, dawali rękojmię. Wykonywaliśmy ustawowy obowiązek, nałożony na nas przez polityków, którzy ustanowili kiepskie prawo. W ten sposób, nie weryfikując kwalifikacji kandydatów, przyjęliśmy do adwokatury cukierniczkę i piłkarza, zawodowego działacza sportowego i policjanta. Żeby nie było wątpliwości, policjant był w czynnej służbie. No i kilku urzędników państwowych, włącznie z pracownikami skarbówki. Z rozmowy z policjantem pamiętam, że strasznie się zdenerwował, kiedy zapytałem go, co będzie, kiedy pomylą mu się legitymacje. Albo kiedy koledzy, policjanci zresztą, poproszą go, by – jako adwokat udzielił pomocy prawnej zatrzymanemu, którego przesłuchują w sąsiednim pokoju. Wszak zatrzymany, jak stanowią konstytucja, europejska konwencja i kodeks, ma prawo do obrony, w tym prawo do kontaktu z adwokatem. Życie pokazało, że zadając pytanie, wykrakałem najgorsze.