W 2013 r. do wszystkich sądów rejonowych i okręgowych wpłynęło ponad 2,2 tys. prywatnych aktów oskarżenia. To ponad osiem razy więcej niż dziewięć lat temu. Wtedy było ich 244. Wnieśli je obywatele mający dowody, że prokuratorzy bezpodstawnie dwukrotnie umorzyli ich sprawy.
Rosnącą popularność prywatnych oskarżeń dostrzegł właśnie prokurator generalny Andrzej Seremet. Efekt? Projekt wytycznych dla prokuratorów, którzy sprawy umarzają. Chce, by sami lub ich przełożeni decydowali, czy taką sprawę trzeba pilotować do końca.
Pomoże czy dobije
– Jeśli tak, mają się stawiać w sądzie i korzystać z prawa strony. Mają działać zgodnie z zasadą obiektywizmu, zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść oskarżonego – wyjaśnia Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej.
Dziś to obowiązek, przeciwko któremu buntują się prokuratorzy. – Są sprawy, w których obecność prokuratora przed sądem nawet po umorzeniu jest uzasadniona – wyjaśnia Martyniuk. Przyznaje jednak, że sporo jest spraw „pieniackich" i przy tak dużym obciążeniu szkoda na nie czasu.
Zdaniem adwokata Mariusza Paplaczyka nie można jednak mówić o bezstronności i obiektywizmie osoby, która umorzyła postępowanie i jest święcie przekonana, że „sprawy nie ma".