Chciałbym się zgadzać z Wojciechem Serafińskim, autorem artykułu „Wolny rynek dla prawników” („Rz” z 24 lipca), gdyż wychodzę z założenia, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Niemniej wychodząc z założenia, że o zgodności stanowisk powinny decydować rzetelne argumenty, budowane na bazie wiedzy i doświadczenia, nie mogłem przejść do porządku dziennego nad tym tekstem. Razi mnie w nim populizm i demagogia.
W pierwszym rzędzie we wskazanym artykule można dostrzec jedynie ogólniki. Brak wskazania konkretnych rozwiązań, które funkcjonują w państwach Unii Europejskiej, a które w ocenie autora są mniej surowe w drodze do wstąpienia w szeregi danej korporacji, nie tylko prawniczej, jest przejawem pustosłowia. Aby móc przekonać kogokolwiek, uprzejmie proszę o wskazanie, jakie to polskie rozwiązania są surowsze od tam funkcjonujących.
Jeżeli autor twierdzi, że większość Polaków oczekuje politycznej normalności, to będąc Polakiem, mogę się z tym zgodzić. Chcę normalności. Ale nie mogę się zgodzić z tym twierdzeniem, które do ram normalności dopasowuje uwolnienie dostępu do zawodów prawniczych. Przy czym autor nie dostrzega, że obecne rozwiązania legislacyjne czynią dostęp do adwokatury czy też radcostwa znacznie łatwiejszym niż w minionych latach. Wynika to m.in. z coraz mniejszych wymagań, jakie stawia się kandydatowi na aplikanta adwokackiego czy radcowskiego.
Państwo jest organizacją, która odpowiada za bezpieczeństwo prawne podmiotów w nim funkcjonujących. Dlatego stawia wysokie wymogi swoim funkcjonariuszom. Limituje, w przeciwieństwie do adwokatury i radcostwa, ilość miejsc na organizowane dla przyszłych funkcjonariuszy aplikacje. Uwolnienie usług prawnych w zakresie faktycznie dopuszczającym absolwentów wydziałów prawa do ich świadczenia, a taki wydaje mi się kontekst i postulat wypowiedzi Wojciecha Serafińskiego, bez weryfikacji ich praktycznej wiedzy prawniczej, byłoby ze wszech miar szkodliwe dla podmiotów korzystających z ich usług. Odpowiedzialność cywilna za nienależyte wykonywanie czy też nawet za niewykonanie zleconej usługi nie może być panaceum na wysoce prawdopodobną bylejakości usług osób, które nie przeszły aplikacji, okresu wdrażania do zawodu. Odszkodowanie nie wyrówna niematerialnego uszczerbku na dobrach osobistych ujawnionych w następstwie sprzeniewierzenia się zakazowi ujawniania powierzonej przez klienta tajemnicy. Istnienie zróżnicowanej aplikacji dla różnych zawodów prawniczych pozwala na zrównanie poziomu wiedzy aplikantów, a z drugiej strony – uchwycenie specyfiki każdego z tych zawodów. Tak samo zmiana natężenia zajęć na studiach w stronę ich upraktycznienia może zakłócić i wypaczyć proces wdrażania idei uniwersalnych, na których opierają się szczegółowe rozwiązania systemowe. Niestety, trzeba przyjąć za paradygmat, zresztą czynię to za Andrzejem Łączkowskim, profesorem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, że praktyka wyzwala tendencję odchodzenia od idei, stąd, zgadzając się z tym poglądem, przyjąć można, a w mojej ocenie wręcz należy, że studia nie mają zastępować aplikacji, ale przygotowywać do niej i to nie od strony praktyki, ale teorii wolnej od emocjonalnej kazuistyki.
Organizacyjna i ochronna funkcja państwa wymaga, aby osoby świadczące usługi, zresztą nie tylko prawnicze, były zweryfikowane państwowym, a nie korporacyjnym egzaminem.