To był błąd, który może popełnić każdy, kto stosuje prawo bronił się Marek K. na rozprawie przed Sądem Najwyższym. Wytykał też nieprawidłowości, do których, jego zdaniem, doszło w postępowaniu przeciwko niemu. Na przykład że na sali sądu dyscyplinarnego podczas orzekania nie było drukarki, a sędzia odczytał przyniesione skądś wydrukowane orzeczenie. To znaczy, że wyrok zapadł poza salą sądową, nie wiadomo gdzie, czyli z naruszeniem zasad orzekania - mówił.
Nie przekonał jednak Sądu Najwyższego, który jego kasację oddalił (sygnatura akt: SDI 23/11). SN podkreślił, że podstawą prawną w postępowaniu dyscyplinarnym jest ustawa o radcach, która mówi o odpowiedzialności za zawinione nienależyte wykonywanie zawodu w połączeniu z korporacyjnym kodeksem etyki mówiącym o obowiązku wykonywania czynności profesjonalnych z należytą starannością.
Tymczasem prawnik niewłaściwym postępowaniem doprowadził do odrzucenia pozwu swoich klientów. Po zarządzeniu przez sąd jego zwrotu miał środki procesowe, aby swój błąd naprawić. Mógł w ustawowym terminie wnieść go ponownie, uzupełniając poprawnie pierwotne braki, albo złożyć zażalenie na decyzję sądu. Nie zrobił tego, a w dodatku błędnie poinformował powodów, że ich roszczenie się przedawniło.
- Każdy ma prawo do błędu, to nie było działanie umyślne, ale była to nienależyta staranność - podkreślał sędzia SN Jarosław Matras w uzasadnieniu orzeczenia.
Odniósł się również do zarzutu radcy, że sąd dyscyplinarny wydał na niego wyrok poza salą rozpraw. - O tym, gdzie zapadło orzeczenie, decyduje miejsce ogłoszenia go przez sąd, a nie wydrukowania - stwierdził sędzia Matras.
Więcej w serwisie: