„Rzeczpospolita” z 14 sierpnia 2012 r. w artykule „Oszukani polscy pracownicy odzyskali pieniądze” opisuje przykład kłopotów polskich pracowników z ich norymberskim kontrahentem. Za pomocą związku zawodowego zatrudnieni odzyskali część należnych im pensji od głównego zleceniodawcy robót budowlanych.
Części płacy, która wykracza poza stawki minimalne, jeszcze nie dostali ani od głównego zleceniodawcy, ani od podwykonawcy, który ich zwerbował. Jest to powszechna praktyka na niemieckich budowach. Niejednokrotnie w roli pracodawcy występuje polska firma, która wysyła polskich pracowników na roboty budowlane do Niemiec.
Jaka odpowiedzialność
Według niemieckiego prawa pracy przedsiębiorca, który zleca prace podwykonawcy, odpowiada wobec pracowników podwykonawcy za zapłatę stawek minimalnych jak poręczyciel, który zrezygnował z zarzutu konieczności wystąpienia z powództwem najpierw przeciwko dłużnikowi. Wynikają z tego dwa skutki.
Po pierwsze pracownik podwykonawcy (może to być oczywiście też polski podwykonawca) nie ma obowiązku zwrócić się najpierw do niego po zapłatę.
Po drugie roszczenie jest ograniczone do stawek minimalnych za godziny, które pracownik faktycznie przepracował, nawet jeżeli umowa o pracę przewiduje korzystniejsze warunki dla zatrudnionego. W praktyce zatem w jednym pozwie do sądu podaje się często własnego pracodawcę, głównego zleceniodawcę oraz wszystkich podwykonawców między nimi. W szczególności gdy istnieje podejrzenie, że własny pracodawca nie będzie już w stanie spłacić całej należności.