Lotnisko w Smoleńsku było źle przygotowane. Część lamp była niesprawna, a drzewa przy lotnisku za wysokie. – Ale to samolot był za nisko – mówili eksperci. Po 10 kwietnia Rosjanie drzewa wycięli.
Załoga Tu-154 dowiedziała się o mgle 28 minut przed katastrofą, gdy samolot był nad Białorusią. Wiedząc to, dowódca mjr Protasiuk zdecydował, że po próbnym podejściu odejdą na drugi krąg – ustaliła komisja. „Wyszła mgła, nie damy rady" – stwierdził. Problem w tym, że załoga na czas nie zaczęła zniżania, co miało fatalne konsekwencje. – 10 km od lotniska kontroler mjr Wiktor Ryżenko zasygnalizował pilotom, by zaczęli zniżanie. Protasiuk nie usłyszał komendy – mówili eksperci.
Rosyjscy kontrolerzy podawali załodze błędne komunikaty, że jest „na ścieżce i kursie". 8 km od lotniska kontroler potwierdził, że Tu-154 jest na dobrym kursie i wysokości, a był 130 m powyżej ścieżki i odchylony o 65 m w bok. Potem utwierdzał w tym załogę. Dlaczego? Nie wiadomo. – Kontroler był źle przygotowany albo radar był niesprawny – tłumaczyła komisja. Ale radaru z wieży nie zbadała.
Gdy załoga się zorientowała, że jest za wysoko, zwiększyła prędkość opadania. Za bardzo.
System Taws sygnalizował, że samolot jest za nisko. Ale lotniska w Smoleńsku nie było w bazie danych tego systemu. – Urządzenie Taws zostało źle przygotowane do lądowania – ocenili eksperci. Ich zdaniem powinien to zrobić drugi pilot.
Kluczowy błąd załogi to mylne ustalenie wysokości w oparciu o radiowysokościomierz (zamiast wysokościomierza barometrycznego). – Wysokość radiowa pokazywała 91 m, gdy samolot był 39 m nad poziomem lotniska – tłumaczyła komisja.