Na pewno film pewne rzeczy przejaskrawia, bo żeby coś pokazać, na coś zwrócić uwagę, to trzeba przejaskrawić. Wiele tych zachowań jest adekwatnych do tego co się dzieje w społeczeństwie, nie tylko w drogówce. Przecież media cały czas donoszą o takich zachowaniach, a to o senatorze, który pod wpływem narkotyków przebiera się w damskie ciuszki, czy o panu pośle, który poszedł do agencji. Wszystko zależy od człowieka, a nie od profesji którą wykonuje, nie od jego statusu materialnego, tylko od niego samego.
W filmie pokazano, że choć policjanci są zdegenerowani, to gdy ich kolega popada w tarapaty to pomagają mu. Tak jest też w rzeczywistości?
Dzisiaj już nie ma takiego życia w grupie jak kiedyś. Gdy ja zaczynałem służbę to sekcja dochodzeń była bardzo zżyta, nawet jakieś imprezy organizowaliśmy. Może nie takie jak w filmie, ale były spotkania przedświąteczne lub z okazji imienin. Dziś to jest coraz rzadsze, bo ludzie są zapracowani. A jak kończą służbę to pędzą do domu. Nie ma czasu na takie koleżeńskie spotkania. A jak komuś potknie się noga to najczęściej policjanci odsuwają się od niego, by nie być podejrzanym. Wiadomo, telefony są podsłuchiwane, namierzane. Można to wszystko odtworzyć. Dlatego, by nie rzucać podejrzeń na siebie, koledzy, na których pada cień, spychani są na margines. I to jest bardzo złe, bo potem często okazuje się, że byli przez kogoś pomawiani. W sekcji wypadkowej miałem bardzo dobrego policjanta, za którego nie rękę, a głowę bym oddał, a który został pomówiony o przyjęcie łapówki. Dopiero po wielu latach został uniewinniony. Ja od początku byłem przekonany, że ta łapówka to było pomówienie. Dobrze go znałem. Ale wielu kolegów się od niego odsunęło żeby nie być w kręgu podejrzanych.
Czy w policji istnieje coś takiego jak prawdziwa przyjaźń, czy liczy się tylko własny interes i kariera?
Przyjaźń? Tylko w niewielkim zakresie jest możliwa. Nawet utarło się takie powiedzenie: "w cywilu psa nie ma a na służbie kolegów szuka". I dotyczy wszystkich służb mundurowych. Poza tym w policji, ale i wszędzie jest zapędzenie, pośpiech i nawet nie ma czasu na przyjaźnie, które wymagają, żeby czasem się spotkać, porozmawiać o problemach, doradzić. A w policji nie ma na to czasu, bo żona czeka w domu, albo dziecko trzeba z przedszkola odebrać, więc policjant pędzi do domu po służbie. A to nie jest dobre. Kiedyś każda formacja była zżyta ze sobą, dzisiaj już tego nie ma.
W "Drogówce" w kilku miejscach widać jak zatrzymany do kontroli kierowca dzwoni do przełożonych policjantów, by ci odstąpili od interwencji. Czy w rzeczywistości takie sytuacje się zdarzają?
Takich prób jest mnóstwo. Wiele osób powołuje się na swoje układy. Ale na pewno nie ma sytuacji, że szef policjanta po telefonie od kierowcy nakazuje odstąpić od interwencji. Moi znajomi wiedzieli, że na mnie nie wolno się powoływać, bo jak będą to robić, to zawsze dostaną mandat z górnej półki. Pamiętam, jak kiedyś zadzwonił policjant i mówi, że jakiś kierowca zatrzymany za przekroczenie prędkości powołuje się na mnie i chce oddać temu mężczyźnie słuchawkę. Ja pytam - po co? Popełnił wykroczenie? Tak? To proszę go ukarać zgodnie z taryfikatorem. I rozmowa skończona. Później dowiedziałem się, że policjanci wysoko to ocenili. Innym razem zadzwonił do mnie w nocy kolega, że trzeba pomóc jego znajomemu. Ja się pytam: Czy razem jechaliśmy? On, że nie. Ja odpowiedziałem, że gdybyśmy razem jechali to razem byśmy się zastanawiali jak z tego wybrnąć. A teraz radź sobie sam. Tego nauczył mnie jeden z moich naczelników. I to się doskonale sprawdza. Powszechne jest straszenie wujkami, pociotkami. I Bóg wie jeszcze kim. Ja w takich sytuacjach pytałem: "A skąd Pan wie kim jest wujek mojej żony?" I to najczęściej wystarczyło. Rozmowa się kończyła.
Czy na drodze tak samo grzeszą posłowie, księża, biznesmeni? Tak samo się tłumaczą?
To zależy od człowieka. Ja znam takie sytuacje z posłami, że od razu po zatrzymaniu wyciągali legitymacje, padały brzydkie słowa, ze g... może mi Pan zrobić, bo jestem posłem, a w ogóle to proszę szybko skończyć interwencję, bo "dziecko kupę zrobiło". To autentyczne słowa posła, swego czasu wysoko postawionego. Nie zdradzę, z którego był ugrupowania. Ale zdarzają się też sytuacje, że zatrzymany poseł rozpoznany przez policjantów sam prosił o mandat o wykroczenie. Wszystko zależy od człowieka.
Często kontrolowani zwalniają policjantów z pracy?
Bardzo często. My takie osoby nazywamy "kadrowcami". Ja w takiej sytuacji zawsze mówiłem, że to "nie pan mnie przyjmował do pracy i nie pan mnie będzie zwalniał". Gdybym przejmował się takimi osobami, to bym kilkadziesiąt albo i więcej razy był zwolniony ze służby, a odszedłem sam.
W filmie, po oczyszczeniu głównego bohatera z zarzutów, jego przełożony i teść w jednej osobie mówi, że został oczyszczony z zarzutów, że może wrócić do służby. Więcej mu się załatwić nie udało, bo ma "za krótkie rękawy". W policji wciąż jest ważne kto jest "pod kogo podczepiony"?
Myślę, że nie. Na policyjnych forach można spotkać wpisy, że same plecaki, znajomki, rodzina awansują. To nie jest prawda. Ja jestem takim przykładem. Przyszedłem do policji znikąd. Nie miałem żadnych układów, żadnych kolegów a osiągnąłem bardzo dużo dzięki pracy, którą ktoś tam dostrzegł i sercu, którą w tę pracę wkładałem. To była moja wymarzona praca. Są przypadki, że policjanci, którzy zostali pomówieni, kiedy po paru latach zostają oczyszczeni, do tej pracy wracają, bo ją po prostu kochają.
W filmie widać jak niektórzy kierowcy są bardzo agresywni wobec policjantów podczas kontroli. W życiu też tak bywa?
Zdarzają się niestety takie sytuacje. Jak nie straszą zwolnieniem, to próbują używać siły fizycznej, co się źle dla nich kończy. Dopiero w sądzie, gdy odpowiadają za napaść na policjanta, wyrażają żal i skruchę. Nerwy to zły doradca. U nas się utarło, że przepisy ruchu drogowego należy łamać. Niektórzy wręcz się tym chwalą, że przekroczyli prędkość, albo złamali inne przepisy. Ale jak już dojdzie do nieszczęścia to nie potrafią się we własne piersi uderzyć i przeprosić. Nie potrafią się przyznać, że jechali zbyt szybko. Wpierają, że jechali 50 km na godzinę, choć ślady hamowania mają 60 metrów.
W ostatnich tygodniach trwa w Polsce debata o fotoradarach. Pana zdaniem powinno się stawiać ich jak najwięcej czy odchodzić od tych urządzeń?
Uważam, że im więcej kontroli tym lepiej. Zarówno tych zwykłych jak też radarowych czy dokonywanych przez fotoradary lub ręczne mierniki prędkości. Prędkość jest główną przyczyną wypadków w Polsce. Ma też wpływ na skutek wypadku. Jestem za fotoradarami. Gdy ktoś zaczyna ze mną dyskutować na ten temat to zawsze pytam czy przeszkadza mu kamera w supermarkecie. Słyszę, że nie. A przecież jest ich dużo, by monitorować czy ktoś nie kradnie. A fotoradar jest po to na drodze bym ja się czuł bezpieczny, by inni nie szaleli. W Niemczech za przekroczenie prędkości o 4-5 km są już mandaty. Malutkie, ale są.
Czy rzeczywiście jest tak jak w filmie, że jeśli ofiara traci buty, to oznacza że już nie żyje?
Rzeczywiście tak jest. W drogówce jest nawet takie powiedzenie "jak z kapci wyskoczył to znaczy, że nie żyje". To powiedzenie o butach dotyczy zwłaszcza pieszych. Kiedyś nawet rozmawiałem o tym z lekarzami medycyny sądowej. Powiedzieli, że jeśli jest uderzenie w nogi, to płyny fizjologiczne ofiary odpływają w miejsce uderzenia tworząc niejako strefę ochronną i przez to zmniejsza się stopa, więc wypada z butów. Niezależnie od tego czy buty ofierze spadną czy nie, policjanci zawsze sprawdzają czy ofiara wypadku żyje. Nie raz moi koledzy przez kilkanaście minut reanimowali ofiarę.
Pan miał przypadek, że "ofiara z kapci wyskoczyła", lekarz stwierdził nawet jej zgon, a potem okazało się, że żyje.
Ten mężczyzna został w butach. Miał je na nogach.
Dziękuję za rozmowę.