Wszyscy się zastanawiamy, dlaczego partii rządzącej nagle zaczęły spadać notowania. Nawet liderzy PiS przeszli od fazy zaprzeczania faktom do etapu próby wyjaśnienia tego zjawiska. Ja także na łamach „Rzeczpospolitej" starałem się znaleźć powody tego stanu rzeczy. Przed dwoma tygodniami sformułowałem tezę, że jest to spowodowane wejściem formacji rządzącej w okres wojny wewnętrznej, w której na drugi plan odchodzi dobro całej formacji, a pierwszoplanowym celem staje się podział między siebie tortu już zagarniętego przez cały obóz rządzący. W tym etapie, który zresztą pogrążył i AWS, i SLD i PO, nieważny staje się interes całej formacji i walka z opozycją; perspektywa się zawęża, a przeciwnikiem staje się kolega z rządu czy też konkurent z tej samej partii w okręgu i województwie.
Ale do tego opisu należy dodać coś, co tłumaczy specyficzny przypadek PiS. Bo o ile proces opisany powyżej jest niejako „ponadczasowy" i charakterystyczny dla wszystkich partii rządzących, o tyle jest jeszcze coś, co może być przypisane tylko partii Jarosława Kaczyńskiego. Otóż przez ostatnią dekadę została ona wyjałowiona z wielu ciekawych osobowości, a uzupełniona przez osoby o nienarzucającej się inteligencji. Kolejne „czystki" pozbawiały ją polityków mających własne zdanie, potrafiących formułować sprzeczne z prezesowymi strategie polityczne, mających poczucie podmiotowości i samodzielności. Zastąpiły ich osoby pozbawione tych wszystkich przymiotów, za to wszystko zawdzięczające Kaczyńskiemu i w nim upatrujące źródeł swego awansu społecznego i finansowego. Rzesze Piotrowiczów odwdzięczyły się prezesowi PiS lojalnością, czyli tą cechą, którą Kaczyński przedkłada u swych podwładnych ponad przymioty intelektu.
Tak zarządzana partia, z takim modelem awansu, okazała się o wiele silniejsza, niż wszystkie tworzone wobec niej „postpisowskie" alternatywy – zaczynając od Polski Plus/Polski XXI przez PJN po Solidarną Polskę. Trzymane twardą ręką PiS po kolei eliminowało je z życia politycznego i albo odsyłało buntowników w niebyt polityczny albo w końcu zmuszało do upokarzającego powrotu na łono partii-matki (część z secesjonistów zasiliła także konkurencyjną wobec PiS Platformę Obywatelską).
Jak widać, Kaczyński dzięki swojej metodzie, nie tylko pokonał prawicową konkurencję, ale także – w 2015 roku – zdobył władzę. Jego modus operandi okazał się skuteczny. Ale właśnie – tylko w zdobyciu władzy, a nie w jej sprawowaniu. Tak bowiem wyjałowiona z polityków formacja okazuje się po półtora roku niezdolna do skutecznego rządzenia. Konieczność obsadzenia kilku tysięcy posad i stanowisk uwidoczniła to z całą jaskrawością. Nagle wszyscy się zorientowali, że jakość pisowskich kadr jest zastraszająco niska, a ich nieporadność, pazerność, głupota, buta i rozpasanie podobne do poprzedników, od których przecież formacja Kaczyńskiego miała się różnić.
Wystarczy przeprowadzić prosty eksperyment myślowy – czy gdyby w MSZ pracowali tacy ludzie, jak Paweł Kowal czy Paweł Zalewski, to resort ten funkcjonowałby lepiej niż pod zarządem Witolda Waszczykowskiego? Czy gdyby zamiast Marka Kuchcińskiego marszałkiem Sejmu był Ludwik Dorn lub Marek Jurek, to czy na pewno doszłoby do grudniowego kryzysu? Gdyby w rządzie były takie osoby, jak Kazimierz Ujazdowski, to nie byłby on oceniany lepiej?