W czasach PRL, gdy człowiek chciał realizować rosyjską klasykę, cenzura nie zgłaszała właściwie żadnych zastrzeżeń. Dopiero podczas kolaudacji niektórzy oceniający byli przerażeni. Łatwo dostrzegali w tych spektaklach aluzje do naszej rodzimej rzeczywistości. Wtedy najczęściej wystarczyło wyrazić zdziwienie, że wszystko to napisał np. Gorki, Dostojewski czy Gogol, i po sprawie. Podobnie było z moim „Rewizorem”.

Przyznam zresztą, że im dalej od premiery, tym lepsze są oceny tego spektaklu. Teraz czytam prawie wyłącznie pochwały, po premierze było różnie. Ci, którzy przyzwyczajeni byli do klasycznego teatru, krzywili się na użycie filmowych środków, np. ruchomej kamery w ostatniej scenie. Aleksander Małachowski pisał wręcz, że niemożliwym jest tak robić teatr.

Dla mnie Teatr Telewizji był zawsze nie tylko miejscem spotkań i pracy ze wspaniałymi aktorami, ale też stwarzał szansę eksperymentu. Wprowadzenia czegoś nowego. Telewizja dawała takie możliwości. Zawsze liczyła się wyobraźnia. Ona pozwalała nawet w siermiężnych czasach zastosować rozwiązania, które dawały podobne efekty, jak na Zachodzie dzięki użyciu najnowszej techniki. Właśnie w „Rewizorze” udało mi się stworzyć efekt spowolnienia, rozciągnięcia czasu. Z dzisiejszego punktu widzenia w sposób dość prymitywny, ale skuteczny.

Teatr Telewizji był zawsze miejscem na eksperymenty. W którymś momencie „wyszedł” w plener i zaczął przypominać film telewizyjny. Przez lata każda premiera była najbardziej oczekiwanym programem na małym ekranie, szeroko dyskutowanym. Gustaw Holoubek opowiadał mi, że jego „Hamlet” wywołał sporo dyskusji. Otrzymał w tej sprawie wiele listów od naukowców, pisarzy.

Mnie telewizyjna scena dawała także szansę prezentacji najlepszej literatury i najlepszych aktorów. Ale przecież promował i młodych reżyserów. Słyszę, że teraz jest zapaść, bo brakuje środków na nowe produkcje. To przykre. Przyznam nawet, że nie bardzo wiem, kto dziś decyduje o repertuarze. Do kogo się udać.