Reżyser Rob Minkoff chciał, by oglądanie jego filmu przypominało wizytę w pałacu strachów. Na ekranie roi się od zjaw i zombie. Ale tak jak w lunaparku, nie są zbyt groźne. Gdy napięcie sięga zenitu, atmosferę rozładowują żarty, gagi i nieoczekiwane zwroty akcji. – Myślę, że to bardzo interesująca kombinacja: mamy tu trochę komedii, trochę strachu, nieco historii miłosnej, tajemnicę zabójstwa i baśniowy nastrój – mówił producent Don Hahn.
Bohaterami są członkowie rodziny Eversów: ojciec Jim (agent nieruchomości), jego żona Sara oraz dwoje dzieci – Michael i Megan. Pewnego dnia postanawiają wspólnie wybrać się nad jezioro. Krótkim przystankiem na trasie ma być atrakcyjna posiadłość w Luizjanie. Ku zdziwieniu podróżników dom okazuje się ogromnym zamczyskiem położonym na mokradłach, z dala od cywilizacji. Gdy przekraczają jego próg, na zewnątrz rozpętuje się piekielna burza. Eversowie gorąco namawiani przez gospodarza, przystojnego Edwarda Gracey’a, decydują się zostać na noc. Wkrótce uświadamiają sobie, że zamek zamieszkują duchy. Przed rodziną pojawia się trudne zadanie. Muszą zdjąć klątwę ciążącą nad domostwem i rozszyfrować mroczną tajemnicę sprzed lat.
W postać Jima Eversa wcielił się Eddie Murphy. Producenci „Nawiedzonego dworu” uznali że to aktor, który doskonale wypada w rolach zwykłych ludzi postawionych w niecodziennych sytuacjach. Recenzenci nie szczędzili słów krytyki, ale fanów komika z pewnością to nie zniechęci.
Atrakcją filmu jest imponująca scenografia. Na potrzeby produkcji wybudowano dom w odludnym kanionie w Kalifornii. Urwiste zbocza dodały mrocznego klimatu. Wrażenie robią także kostiumy i charakteryzacja. Twórcy zrezygnowali z naszpikowania obrazu efektami specjalnymi. Zamiast tworzyć duchy i zjawy za pomocą komputera, zatrudnili Ricka Bakera, specjalistę od charakteryzacji, sześciokrotnie nagrodzonego Oscarem, który pracował przy takich filmach, jak „Gwiezdne wojny”, „Ed Wood”, „Planeta małp”, „Faceci w czerni”.
[i]Nawiedzony dwór