Wzorem szpiega jest James Bond, dżentelmen z licencją na zabijanie, który sam rozprawia się ze złoczyńcami. Jednak, jak pokazuje „Firma – CIA”, w agencjach wywiadowczych nie ma miejsca dla superbohaterów. Siatki szpiegowskie są nadzorowane przez potężne centrale specsłużb, a poszczególni agenci to jedynie pionki w ich bezlitosnej grze.
Serial wyreżyserowany przez Mikaela Salomona powstał na kanwie powieści „W gąszczu luster” Roberta Littella, byłego korespondenta „Newseeka”, który zanim został autorem thrillerów szpiegowskich, specjalizował się w tematyce rosyjskiej i bliskowschodniej.
Fabuła skupia się na trzech przyjaciołach – Jacku, Leo i Jewgienniju – którzy razem studiowali na Uniwersytecie Yale. Po odebraniu dyplomu Jack (Chris O’Donnell) zostaje zwerbowany przez CIA. Jego nauczycielem jest jeden z najbardziej doświadczonych agentów o pseudonimie Czarnoksiężnik (znakomity Alfred Molina).
Tymczasem Leo (Alessandro Nivola) robi błyskotliwą karierę w kierownictwie agencji, w czym pomaga mu małżeństwo z córką bliskiego współpracownika prezydenta Trumana. A urodzony w Rosji Jewgiennij (Rory Cochrane) wraca do ojczyzny, gdzie propozycję pracy składa mu KGB. Ma wrócić do Stanów Zjednoczonych i rozpocząć operację pod pseudonimem Eugene Dogson. Wkrótce Amerykanie odkrywają, że u nich i Brytyjczyków ktoś szpieguje na rzecz Rosjan.
Losy bohaterów koncentrują się wokół prób ustalenia jego tożsamości. W tle obserwujemy działania wywiadów w Berlinie Wschodnim i na Węgrzech podczas rewolucji w 1956 roku. Jack, Leo i Jewgiennij ponoszą coraz wyższe koszty moralne swojej pracy. Jednak najbardziej fascynuje postać z drugiego planu: James Jesus Angelton – szef amerykańskiego kontrwywiadu, zwany w CIA Matką.