Teraz lata po sejmowych korytarzach jak po domu Wielkiego Brata i szuka kamer. Jednej telewizji mówi: „Chciałbym przede wszystkim pozbyć się papierzysk, które przywiozłem”, drugiej: „Chciałbym pozostać taki, jaki do Sejmu wszedłem”, a trzeciej: „Ale się porobiło”. Żeromski w „Ludziach bezdomnych” pisał o rozdartej sośnie, ale rozdartego Dzięcioła nie przewidział.

O wspomnianych papierzyskach telewizje na razie milczą. Tymczasem mogą to być pamiętniki dzisiejszego posła z czasów „Big Brothera”, gdy lubił biegać z siekierą za dziewczynami. Albo kwity, które zebrała za jego szefowania Straż Miejska w Świeciu. Albo, co gorsza, listy od posłanek wielbicielek. Tylko patrzeć, jak Dzięcioł rozrzuci papierzyska po Wysokiej Izbie podczas swojej pierwszej i ostatniej interpelacji, po czym z okrzykiem „Ale się porobiło!” wyrwie mównicę. Dalej wypadki potoczą się szybko: władzę w kraju przejmie znany z „Big Brothera” Piotr Gruszczyński, ps. Gulczas, który sterując Dzięciołem z tylnego siedzenia, doprowadzi do uznania reality show za dobro kultury narodowej. Prezesem telewizji w uznaniu zasług zostanie Jerzy Gruza, twórca filmu „Gulczas, a jak myślisz?”. Dekretem Gulczasa kamery zawisną w każdym zakątku hotelu sejmowego, a społeczeństwo za pomocą esemesów będzie nominować kolejnych posłów do opuszczenia domu Wielkiego Dzięcioła.

Tymczasem uczestnicy obecnej edycji „Big Brothera” w Czwórce bawią się słabo. Kilka dni temu prowadząca próbowała porozmawiać z nowymi mieszkankami domu Wielkiego Brata, którymi były trzy świnki. Pytała, czy podoba im się w programie, czy jedzenie smakuje, co sądzą o pozostałych lokatorach. A one nic, tylko ryjki skrzywiły. Może do wyborów się wyrobią.